Tracąc wewnętrzny spokój, coraz to gwałtowniejszymi ruchami kołysałem wózkiem. Niemowlę płakało wniebogłosy. Krew gotowała się we mnie. Nie skocznia. Dom. Nie lot. Opieka nad synem. Nie radość. Poddenerwowanie. W końcu poddałem się. Porzuciłem uspokajanie syna. Puściłem rączkę fioletowego czterokołowca. Zacząłem krążyć po pomieszczeniu. Zacisnąłem dłoń w pięść, chcąc spróbować się opanować. Uderzyłem w ścianę, tym samym wyładowując emocje. A Bastian, zapewne zlękniony dźwiękiem, zaczął głośniej kwilić. Czułem, że zaraz nie wytrzymam i rzucę to w cholerę. Ale nie mogłem. Akurat to ja byłem tym odpowiedzialniejszym rodzicem, który starał się z całych sił, by wszystko jakoś się toczyło. I do Cariny nie miałem już cierpliwości. Zniknęła. Zero odzewu. Jakby sprawa wychowania naszego syna jej nie dotyczyła. Starałem sobie przetłumaczyć, że było jej ciężko. Że dotknęło ją coś, czego nikomu nie chciałbym życzyć. Ale mimo wszystko mogłaby zacząć racjonalnie myśleć. W tej całej sprawie zapomniała o osobie, która kochała ją całym sercem. O człowieku, który uśmiechał się, kiedy tylko ją widział. O mężczyźnie, który z całych sił pragnął przytulić ją i pocałować w czoło. O ojcu jej dziecka, któremu zależało na jej bezpieczeństwie i szczęściu.
Decyzja, którą podjęłam, wiele mnie kosztowała. Coś mnie blokowało. Strach przed konsekwencjami. Nie powinnam była drżeć w emocjach. Stojąc na peronie, chwilę po przyjeździe do zamieszkiwanego miasta, wahałam się. Nie chciałam spotkania z nim. Wiedziałam, że oboje niezwykle mocno przeżyjemy spotkanie po czasie. Po okolicznościach, których byłam sprawczynią. Odpowiedzialność przygniotła. Zmalałam w jego oczach. Ale nadal miałam nadzieję, że on mnie kocha. Że akceptuje każdą moją wadę, że nadal ma siły, by przeć do przodu. Zrezygnowałam z podróży autobusem miejskim. Szłam powoli, kalkulując wagę każdego postawionego kroku. Bliżej ich. Przecież to dla syna chciałam odnaleźć w sobie siły. Stany lękowe i niemożność, które nadeszły wraz z jego narodzinami chciałam odgonić. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, nikt nigdy nie dawał mi takiej gwarancji. Światło motywem prowadzącym. Będąc kilkadziesiąt metrów od budynku, w którym byłam zameldowana przystanęłam. Heidi. Poczułam ukłucie. Uświadomiłam sobie, że to ona jest dla Bastiana jak matka. Przewijała go, kołysała za mnie do snu. A teraz pomaga Andreasowi. Mimo tego całego poczucia niepotrzebności postanowiłam wejść do mieszkania i spróbować wszystko naprawić. Nie mogłam pozwolić, by to Ellerman stała u boku Wellingera, by razem niańczyli moje potomstwo. Wreszcie doszło do mnie, jak źle postępowałam. Jak wszystko zniszczyłam. Jak zraniłam. Uczucie gorąca. Przyspieszony oddech. I nagłe zwolnienie tuż przed drzwiami wejściowymi. Już miałam unieść dłoń, by następnie zadzwonić dzwonkiem informującym o przyjściu gościa. Ale nie zrobiłam tego, tylko bez powiadomienia wkroczyłam do mieszkania. Z wnętrza dochodził zduszony głos. I płacz. Cicho postawiłam torebkę na szafce i wolnym krokiem zmierzałam ku odgłosom. Nogi drgały nieznacznie, mimo starań opanowania się. Stanęłam w drzwiach i ujrzałam ich. Stali wtuleni, nie zważając na ubolewanie maleństwa. Oparłam się o futrynę, czując jak robi mi się słabo. Ale nie dlatego, że zastałam ich w takiej sytuacji. Andreas płakał. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Czułam się niekomfortowo. Wybrałam zły moment. Przymknęłam tylko oczy, by spod kontroli nie uciekły i moje łzy. Zawiodłam. Miałam przeczucie, że to przeze mnie. Po kilku sekundach otworzyłam je. Nadal stali, nie zmieniwszy pozycji. A Bastian kwilił. Niepewnie ruszyłam w jego kierunku i wyjęłam z wózeczka, w którym leżał. Heidi i Andreas, słysząc obecność kogoś jeszcze, jak oparzeni odskoczyli od siebie. Chłopak szybkim ruchem starł słone krople z policzków. Natomiast ja przytuliłam niemowlę i pocałowałam w główkę. Nastała niezręczna cisza.
- Carina, jeśli myślisz, że podczas twojej nieobecności zamieniłam Marinusa na Andreasa, to mocno się mylisz - usłyszałam zdecydowany ton blondynki - Jesteś niezdolną do życia w związku małolatą, rozumiesz? Na matkę też się nie nadajesz. W co ty pogrywasz?
Andreas położył dłoń na jej ramieniu, chcąc zatrzymać, gdyż ta już kierowała się w moją stronę. Nogi się pode mną ugięły. Nie znałam jej z tej strony. Ale nie mogłam jej o nic obwiniać. Mówiąc to, miała rację.
- Mogłabyś przerwać na moment swój monolog? Nie widzisz, że chcę uspokoić zapłakanego syna? - powiedziałam cicho i na tyle opanowanym głosem, że od razu zamknęła usta i odwróciła się, patrząc na skoczka. Stali, czekając aż uśpię malca. Kołysałam chłopca. Kiedy przestał już płakać, odłożyłam go do łóżeczka - Wyjdźmy do kuchni, czekam na dalsze wypominanie mi wszystkiego.
Heidi dziarskim krokiem ruszyła do wymienionego przeze mnie miejsca, ojciec mojego dziecka uczynił to samo. Dołączyłam do nich ostatnia.
- Nagle pojawiłaś się i myślisz, że nic się nie stało? - warknęła Ellermann, kontynuując swoje oskarżenia wobec mojej osoby - To ja usypiałam go do snu, karmiłam i przewijałam. Andreas ku niezadowoleniu trenera i ojca został, opiekując się owocem waszej miłości, a ty gdzie byłaś? Wakacje sobie urządziłaś w marcu?!
Andreas natomiast milczał jak zaklęty.
- Nie musisz mi wierzyć, ale wyjechałam, by wszystko naprawić.
Prychnęła tylko i roześmiała mi się w twarz.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak powinna postąpić osoba, która znalazła się w takiej sytuacji, jak ty. Jestem w stanie zrozumieć problemy psychiczne, ale nie ucieczkę. Nie jesteś nic warta - stanęła metr przede mną, z jadem w głosie wysyczała ów zdanie i wyszła.
Oparłam się o ścianę, głowa pulsowała mi, a w gardle zaschło. Bałam się podnieść wzrok, bałam się trafić na jego spojrzenie.
- Jadę do Planicy. Pora, byś w końcu zajęła się małym - puste słowa informacji. Wyminął mnie, zapewne mierząc wzrokiem. Łzy paliły mnie pod powiekami. Upokorzenie złapało za ramię i mocno mną szarpnęło. Stałam sparaliżowana. Usłyszałam tyle prawdy, która bolała. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co postanowiłam. Wyjazd był oczyszczeniem, nadzieją. Nie dane było mi jednak się tym cieszyć. Wpatrywałam się w przeszkloną szafkę ze szklankami. Słowa zasłyszane moment wcześniej były kulami u nóg. Mokre ślady na policzkach już mi nie przeszkadzały. Bolała jedynie obojętność. Kolejny raz zraniłeś obojętnością, Wellinger. Nie ruszyłam się ani o centymetr. Niegłośne zamknięcie drzwi. Znów zostałam z tym sama.
*oczyma Andreasa*
Chciałem, by to wszystko inaczej się potoczyło. Ale kiedy ją zobaczyłem, nie cisnęły mi się na usta żadne słowa, oprócz tych negatywnych. Nie byłem w stanie nawet bronić Cariny przed zdaniami rzucanymi przez wspólną znajomą. Blondynka zrobiła to, co sam miałem w zamiarze widząc ją przy miesięcznym dziecku. Poświęciłem wiele. Bezsilność mnie obezwładniła. Heidi trzymała mnie na duchu. Była kimś, na kim mogłem polegać. Osobą, która przytuliła, gdy byłem we łzach. Pomoc od zawsze na zawsze. Jako przyjaciółka, niezastąpiona. Wyszedłszy uświadomiłem sobie, że całe plany legły w gruzach. Byłem zbyt wielkim optymistą, wierząc, że uda mi się zapomnieć o tym, co zrobiła mi ukochana. Pocałunki i bezpieczne ramiona musiały poczekać na odpowiednią chwilę. W tamtym momencie pragnąłem jedynie latać. Planica. Niemrawy uśmiech. Teraz tylko to się liczyło. Wolność i lot. Swoboda i zapomnienie. Chcę wrócić, chcę poczuć tę magię. Chcę znów, choć przez moment, być szczęśliwy szczęściem rysowanym nartami przeszywającymi powietrze.
Podniosłam się, by znów upaść. Ludzie patrzą na ciebie przez pryzmat tego, co złe. Nie chcą słuchać, gdzie odniosłeś zwycięstwo. Wolą zauważać błędy i wytykać je tak długo, jak to możliwe. Spoglądając na chłopca śpiącego spokojnym snem, wiedziałam, że warto. Lęk czy niechęć nie do końca zniknęły. Moja droga dopiero się rozpoczęła. Dla siebie już wygrałam. Jedyne o czym skrycie marzyłam, było wsparcie. Jednak nie miałam pewności czy znajdzie się ktoś, kto mógłby donosić baterie do mojej latarki.
Dzień dobry! :)
Dzisiejszego dnia powroty są dwa. Mój i Cariny. Nie wiem, czy długa przerwa dobrze na mnie podziałała, ale dzięki niej zrozumiałam, czym jest dla mnie pisanie. Musiałam wrócić. Oczyściłam się, przelałam emocje na klawiaturę. Tęskniłam za tym. Tęskniłam za Cariną. Za Andreasem i Bastianem. I za Heidi też, pomimo jej słów. A najbardziej tęskniłam za Wami.
Czasem nie widzimy pomocy w oczach drugiego człowieka
i tym samym wszystko staje się trudniejsze.
Dominika x