poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział VII. Konwersacje, sznycel po wiedeńsku i niespodzianka.

- Zaraz Ci to podam, poczekaj - odłożywszy syna do łóżeczka, podeszłam do Andreasa, który usilnie próbował doczłapać się po kubek z herbatą aromatyzowaną. Noga w gipsie uniemożliwiała mu przemieszczanie się, ba!, nie powinna być też przeciążana, ale Niemiec chciał pokazać, że może być w takim momencie samodzielny.
- Poradziłbym sobie - nie tyle fuknął, co odpowiedział mi niezbyt przyjaznym tonem głosu. Doskonale wiedziałam, że zaistniała sytuacja nie jest dla niego szczęśliwym momentem w życiu. Że wolałby trenować. Dlatego też przymykałam oko na to, jak się do mnie odnosi. Zdawałam sobie sprawę, że każdy może mieć w życiu gorszy moment i należy to zaakceptować.


- Nie kłóćmy się - wręczyłam mu naczynie i usiadłam po jego lewej stronie - Teraz, kiedy wszystko zaczyna wracać do normy, postarajmy się, by i między nami było, jak kiedyś.


Andreas spojrzał w moją stronę, nadal dłonie ogrzewając ciepłym napojem. Kilka dni wstecz przeprowadziliśmy poważną rozmowę dotyczącą tego, co było, jak i tego, co będzie. Dla nas obojga ostatnie miesiące nie należały do najłatwiejszych. Pojawienie się na świecie Bastiana diametralnie mnie zmieniło i byłam tego w stu procentach świadoma. Jedynym problemem był fakt, iż nie potrafiłam tego zwalczyć. Dopiero wizyty u psychologa rozjaśniły mi życie. Będąc w trakcie leczenia, zauważyłam, że stałam się bardziej wyrozumiała i odporniejsza. A mimo to wciąż nie czułam się do końca szczęśliwa czy bezpieczna. Heidi zraniła mnie, jak nikt nigdy wcześniej. Naszą relację śmiało mogłam nazwać przyjaźnią. Jednak okazało się, że jej nie znam. Że nie chciała mojego uśmiechu, że chciała pozbawić mnie sensu życia. Dla mnie temat był zakończonym. Nie potrafiłam do tego wrócić. Jej słowa, z każdym kolejnym wspomnieniem, raniły bardziej. Andreas, ile mi wiadomo, również się z nią nie kontaktował. Widziałam, że chce walczyć, co budowało mnie. 


- Usiądź bliżej - poprosił, a ja wykonałam to, czego chciał. Objął mnie ramieniem, a ja, przyciągając nogi do tułowia, wtuliłam się delikatnie w jego ciało. Pocałował mnie w głowę, a następnie położył na niej swoją. Czułam łzy, napływające do moich oczu. Potrzebowałam jego bliskości i bałam się, że znów zostanę sama. Jego dotyk koił myśli, choć zlęknienie nie odpuszczało. Ale byłam w tamtym miejscu, by walczyć.



Wraz z początkiem maja Andreasowi zdjęto gips. Widziałam, że chłopak niecierpliwie odlicza dni, które dzielą go od treningów. Bałam się go hamować, bo wiedziałam, że popełniłabym błąd. Chciałam, by żył marzeniami, przyszłością. By miał punkt zaczepienia, który daje mu nadzieję. Bastian skończył trzy miesiące, natomiast ja zaczęłam brać sprawy w swoje ręce. Po dwóch wizytach w poradni razem z ukochanym, który chciał wspierać mnie duchowo, przepełniało mnie wyjątkowe uczucie. Radość życia powoli wracała tam, gdzie znajdować się powinna. Skoczek widział, ile to wszystko dla mnie znaczy i cieszył się z każdego postępu, jaki zaobserwował w moim zachowaniu. 


Pewne piątkowe popołudnie uwieńczyłam spacerem z synem do dziadka Wellingera. Andi został w domu, by nie forsować się. Mecenas Wellinger ugościł nas bardzo bogato, jak za każdym razem, kiedy u niego byliśmy. Podarował drobiazg swojemu wnukowi, a ze mną prowadził długą i intrygującą rozmowę o wszystkim. Oboje wspieraliśmy się, jak potrafiliśmy. Pojmowaliśmy nasze położenie, gdyż każde z nas toczyło walkę. Ojciec mojego chłopaka stał się dla mnie kimś ważnym i nie wyobrażałam sobie życia bez rozmów z nim. 

Wracając do meritum, po powrocie z drugiego końca Ruhpolding zastała mnie niespodzianka. Krzywo nakryty stół, niezapalona świeczka i dwa talerze stojące naprzeciw siebie. Wjechałam wózkiem do salonu, w którym znajdowało się ów miejsce przygotowane, najpewniej, do spożycia kolacji. Zdjęłam chłopcu czapeczkę i ruszyłam do kuchni. Zastałam tam Andreasa z telefonem przy uchu z wzrokiem wlepionym w patelnię. 


- Panierka ma mieć złoty kolor, tak? - zapytał rozmówcę po drugiej stronie słuchawki. Usłyszawszy odpowiedź pokiwał głową. Następnie zadał jeszcze jedno pytanie o przyrządzany posiłek - Po usmażeniu mam je położyć na papierowym ręczniku, by zebrać nadmiar tłuszczu?


Stałam cicho z rękoma założonym na piersiach, przyglądając się Niemcowi, który moment wcześniej odłożył telefon. Nieprawdopodobne. Mężczyzna, który miał zawsze opory przed wejściem do kuchni, dziś przyrządza kolację. Przewrócił mięso znajdujące się w głębokim tłuszczu, na drugą stronę. Rzucił okiem na blat, na stojącą na nim miskę z wcześniej przygotowaną sałatką. Kątem oka musiał mnie zauważyć. 


- Możesz iść zająć miejsce, zaraz do Ciebie dołączę - uśmiechnął się bardzo szczerze. Zaskakiwał mnie. Wróciwszy do salonu, wyjęłam z wózka śpiące dziecko i ułożyłam w łóżeczku, by kontynuował późnopopołudniową drzemkę. Dobre pięć minut później na stole zawitał sznycel po wiedeńsku i dodatku do tego posiłku. 


- Będąc szczerym, muszę przyznać, że bez pani Valerie nie poradziłbym sobie z przygotowaniem kolacji i mam nadzieję, że chociaż trochę Ci smakuje - zagaił.
- Jest naprawdę dobre. Jeszcze kilka prób przy garnkach i bez problemu będziesz mógł wyręczać mnie w gotowaniu obiadów - zaśmiałam się. Faktem było, iż trochę nie doprawił mięsa, które z kolei za długo przetrzymał na patelni, ale to nie miało znaczenia. Zdawałam sobie sprawę z wysiłku, jaki w to włożył. Chciałam być wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy gest idący w kierunku naprawiania relacji.
- Myślę, że przez najbliższe tygodnie będziesz mogła na mnie polegać.
- Dzięki temu miałabym więcej czasu dla Bastiana - powiedziałam i dopiero po wypowiedzeniu tych słów coś do mnie dotarło. Jestem silna, ale nie jestem tego do końca świadoma. Mam w sobie determinację, która rośnie do ogromnych rozmiarów. W końcu mam szansę być takim człowiekiem, jakim powinnam. W końcu skoncentruję się na wychowaniu syna na dobrą i ciepłą osobę.
- Widzę iskry w Twoich oczach. Byłabyś w stanie powiedzieć mi dziś, że jesteś szczęśliwa? - zabił mnie tym pytaniem. Nie byłam gotowa oceniać siebie i swojej psychiki. Wszystko wydawało się zbyt świeże, nienaturalnie wyolbrzymione, a jednocześnie ukryte i niedostępne.
- Znalazłam drogę do szczęścia i powoli nią kroczę. Jeszcze nie wiem, kiedy dojdę do mety. Może nigdy. Ale chcę, byś wiedział, że zrobię wszystko, by wrócić do dawnego życia. Pamiętasz wyjazd do Salzburga, kiedy byliśmy młodsi? To jedno z moich najlepszych wspomnień. Byliśmy beztroscy, tak szczęśliwi i wolni - za samo wspomnienie rozpromieniłam się. Chcę kolekcjonować wspomnienia. Chcę chwytać życie garściami, żyć jego pełnią. Bez ograniczeń, z zapasem ciastek czekoladowych pani Meyer w plecaku. Andi, chce mi się żyć. Takiej odpowiedzi oczekiwałeś? - nic nie powiedział, tylko wstał i przyniósł mapę. 


Rozłożył ją przede mną, na miejscu talerza, który uprzednio odłożyłam. Palcem wskazał na niewielką kropkę oddaloną od Ruhpolding o dobre sześćset kilometrów. Znajdowała się w okolicach Dortmundu czy Kolonii, jak wskazywał schemat. Podejrzewałam, które z miejsce chce mi pokazać, choć nie było podpisane. 


- Willingen. Ty, ja i Bastian. Wyjedźmy, poczujmy się znów szczęśliwi. Bardzo mi na tym zależy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam z nim wyjechać, z nim i z naszym dzieckiem. Na moment zapomnieć, oddychać innym powietrzem, zostawić za sobą to, co teraz.
- Jeśli dasz radę, jedźmy - powiedziałam tylko i pocałowałam go w policzek, by następnie wtulić się w jego ciało. Wplótł prawą dłoń w moje włosy i delikatnie wargami musnął moje usta przymykając przy tym oczy. Bezpieczeństwem była jego obecność i nie potrzebowałam niczego więcej.



Krocząc razem czujemy się szczęśliwsi. Kilka minut poświęcone drugiej osobie to coś, czego nie jesteśmy w stanie kupić i właśnie dlatego jest to tak wyjątkowe. Nie wypuszczajmy z dłoni szans. One zbliżają nas do celu, do naszego ziemskiego raju. 


Chcę upadać, by po chwili wstać.
Chcę zamykać się przed ludźmi, by potem otworzyć skrzynię sekretów.
Chcę popełniać błędy, by móc żyć pełniej i bardziej świadomie.
Chcę być tylko i wyłącznie sobą, by móc uświadamiać, że każdy ma szansę na przypływ endorfin.
Że każdy może cieszyć się życiem, choć wieczorami nadal toczy najcięższą z bitew. Ale i ona jest do wygrania.




Dzień dobry :)
Witam bardzo ciepło, z równie gorącym rozdziałem, w to poniedziałkowe, jeszcze wakacyjne popołudnie. 
Nie powiem, bym była zadowolona z powyższych zdań, aczkolwiek myślę też, że nie zawaliłam na całej linii :)


Dziękuję, jeśli przeczytałeś ów rozdział, Czytelniku! 
Gdybym tylko mogła prosić o symboliczny komentarz... 
to wiele dla mnie znaczy, kto pisze - ten wie :)


przedostatni zakręt
droga powoli zbliża nas do końca

Dziękuję, Ola
za pomoc - wszelako rozumianą


Pozdrawiam i całuję,
Dominika x