niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział I. Złe dobrego początki?

Płacz Bastiana docierał do moich uszu od niespełna kwadransa. Irytował z każdym kolejnym wydanym przez mojego syna dźwiękiem. Chciałam, by w końcu choć na moment zamknął te swoje małe usteczka i pozwolił mi w spokoju odpocząć. Ale nie zamykał. Leżałam, wsłuchując się w lament miesięcznego dziecka i Andreasa, mówiącego coś niezrozumiałego. Nie do końca wiedziałam, czy chce mi coś przekazać czy narzeka na hałas w mieszkaniu. Głowa mi pękała. Problemem był fakt, że nie miałam ani ochoty, ani siły, by sprawdzić, o co może chodzić maleństwu. Nie pierwszy i, zapewne, nie ostatni raz.

- Andreas, błagam, ucisz to dziecko - poprosiłam głośno skoczka, a sama zakryłam dłońmi uszy. Nigdy nie miałam cierpliwości, na czym teraz cierpiał mój ukochany.
- Nie możesz sama do niego wstać? Doskonale wiesz, że wieczorem wyjeżdżam do Trondheim. Finlandię mogłem opuścić, ale na norweskich skoczniach muszę zawitać. I kto będzie do niego wstawał? Heidi może Ci pomóc, ale to Ty jesteś matką - usłyszałam. Miałam zostać z tym sama po raz pierwszy od pojawienia się na świecie Bastiana. Wcześniej to Andreas przynosił go do karmienia, najczęściej przebierał czy uspokajał. Mnie się do tego nie spieszyło. Potrzebowałam czasu, by dojrzeć.
- Mogę - burknęłam tylko i podeszłam do łóżeczka, w którym królowało kilka misiów i mój syn. Wzięłam go delikatnie na ręce, przytuliłam do siebie i zaczęłam chodzić w kółko po sypialni, chcąc uspokoić małego krzykacza. Dziecko swoją małą piąstkę położyło na mojej klatce piersiowej. Dłonią zaczęłam głaskać go po główce pokrytej ciemniejącym meszkiem włosków. Po chwili bliskości płacz ucichł. Dało się słyszeć jedynie ciche pomrukiwanie zasypiającego chłopca. Z noworodkiem na rękach, wtulonym w moje ciało udałam się do kuchni, gdzie Andreas szykował sobie posiłek.


- Myślisz, że dam sobie sama radę?
- Nie wyjeżdżam na zawsze, tylko na kilka dni - wywrócił teatralnie oczami.
- Ale zostawiasz mnie z tym samą.
- Nie narzekaj - nieznacznie podniósł głos. Nie lubiłam, kiedy to robił. Czułam się znów jak nastolatka, przygnieciona mocą jego tonu. Nie chciałam zostać sama. Bałam się obowiązku. Ale nie mogłam mu nic powiedzieć. Miał skakać, miał się spełniać, dziecko na drugim planie. A mnie brakowało wiary w siebie.
- Przepraszam, że mam wątpliwości.
- Przepraszam, że jadę tam, by utrzymać rodzinę.


Ucichłam. Delikatnie położyłam głowę na główce syna i opuściłam kuchnię. Miał rację. I co z tego, skoro myślałam tylko o sobie. Nie chciałam tego zmienić. Strach owładnął mnie całą. Odłożyłam Bastiana do łóżeczka, gdzie malec kontynuował swój sen, a sama opadłam na sypialniane łóżko i zakryłam się po uszy kołdrą w zielonej poszewce. On w drzwiach. 'Do zobaczenia'. Niemal bezszelestne zamknięcie frontowych drzwi. Chrzęst zamka. Zostałaś z tym sama, Carina.



Dwie godziny to nader długo. Telefon w dłoni, wybrany jej numer. Chwila wahania się. I brak innego wyjścia. 'Przyjedź. Potrzebuję rozmowy'. Nie musiałam czekać zbyt długo. Ellermann wywiązała się znakomicie z powierzonej przeze mnie misji. Przywiozła kolejną maskotkę do kolekcji, która już nie mieściła się w otoczeniu chłopca.


- Herbaty? - stanęłam przed Heidi, która to zajęła miejsce na krześle przy kuchennym stole. Nie przejmowałam się odzieniem, na które składała się fioletowa piżama z nadrukiem i szlafrok. Ostatnio było mi obojętne, jak widzą mnie inni. Łączyło się to z niepewnością i nadmierną aktywnością w pewnych momentach dnia.
- A masz jakąś owocową?
Kiwnięciem głowy przytaknęłam i torebkę z wywarem umieściłam w średniej wielkości kubku. Dla siebie nie zrobiłam nic.
- Myślisz, że jestem złą matką? - zapytałam po kilku minutach ciszy, kiedy czajnik zdążył już zaalarmować gotowość wody do zaparzenia malinowego napoju, a ja wygodnie rozsiadłam się na krześle.
- O co Ty mnie pytasz? - blondynka, jakby nie rozumiejąc, uważnie mi się przyjrzała.
- Zadałam Ci proste pytanie. Uważasz, że tak jest? Że nie umiem zająć się synem? Nie umiem dać mu miłości?


Dziewczyna Krausa nic nie odpowiedziała. Trudno się dziwić. Pierwszy miesiąc życia Bastiana Wellingera nie należał do najlepszych w moim istnieniu. Byłam matką karmiącą, ale czy dającą bezpieczeństwo i uczucie? Andreas był ojcem na pełen etat. Nocne wstawanie. Usypianie. Tulenie w chwilach, kiedy malec czuł się nieswojo. Nawet śpiewanie kołysanek nie było mu obce. A teraz? Musiałam się przełamać. Nie byłam przekonana czy potrafię.


- Nie każda miłość przejawia się nieustannym pobytem tuż obok. Nie każda ma w sobie dużo uśmiechu czy radości. Ona niesie łzy. Te szczęścia, ale i bezsilności. Obie doskonale wiemy, że dasz sobie z tym radę. Przezwyciężysz niemoc. Nikt nie obiecuje Ci, że to przyjdzie jutro czy za tydzień. Ale Carina, Ty kochasz małego. On jest dla Ciebie wszystkim, chociaż nie umiesz tego pojąć. Andreas, ja, Marinus pomożemy Ci uwierzyć, że taka jest prawda. Ale daj sobie czas.


Nieco uniosłam kąciki ust, chcąc uśmiechem podziękować Heidi. Pewnie miała rację. Pomagała nam przy Bastianie, była na każdą naszą prośbę, kiedy to Andi już nie miał sił, a ja byłam niezainteresowana synem. Zawdzięczam jej naprawdę dużo. Pomogła mi przetrwać każdą najcięższą chwilę. Trzymała w objęciach, kiedy z bezsilności płynęły łzy. Obiecywała szczęście. Powtarzała, że przyjdzie już wkrótce i ona o to zadba. Zajmowała moje myśli swoją niezastąpioną gadatliwością. Opowiadała, jak to powodzi się jej z Marinusem. Mówiła o remoncie ich wspólnego mieszkania, czy chwaliła się poczynaniami ukochanego na skoczniach. Odciągała moje myśli od zaczątka tego wszystkiego. Od mojego syna?
- Pójdę go przewinąć - dziewczyna ekspresem zareagowała na kwilenie chłopczyka.
- Dziękuję. Dziękuję, że jesteś i to wytrzymujesz.



Stałam w drzwiach, oparta o framugę, wpatrując się w Heidi usypiającą małego. Patrzyła na niego z czułością, czego bardzo jej zazdrościłam. Pomimo swych wątpliwości, którymi wcześniej dość często się dzieliła, byłaby cudowną matką. Była idealną nianią dla mojego potomka. Kochałam go, ale nie umiałam sobie tego przetłumaczyć. Andreas pomagał mi, starał się zrozumieć. Ale nie umiałam w to wierzyć. Zostawiłam go na pastwę samemu sobie, potrafiłam jedynie bez emocji dać dziecku swój pokarm, na co upierał się skoczek, twierdząc, że to ważne dla naszego syna. Podziwiałam go za wytrwałość w przetłumaczeniu mi pewnych wartości. Ja już dawno bym zrezygnowała.


- Chcesz wziąć go na ręce? Popatrzeć, jak uśmiecha się przez sen swym zwyczajem?


Chciałam? Zawahałam się. Próbując nie stracę. Wzięłam go od przyjaciółki, przytuliłam do serca i zaczęłam się mu przyglądać. Usiadłam na podłodze, plecami dotykając oparcia łóżka i nadal na niego patrzyłam. Ellermann wycofała się, szybkim ruchem dłoni zdjęła z wieszaka puchatą kurtkę i wyszła, będąc pewną, że poradzę sobie. Pogłaskałam kciukiem jego maleńką piąstkę. Byliśmy sami, byliśmy blisko, jak nigdy wcześniej. Gdzie moja miłość? Czerwona lampka. Zgaś ją, Becker, byle prędko! Pohamuj łzy, spójrz raz jeszcze na cztery kilogramy nieocenionego błogosławieństwa, które dostałaś od Boga. Wzbierz się w sobie. Ale czy on jest w stanie zrobić ze mnie szczęśliwą, dziewiętnastoletnią matkę? Koniec czułości. Dziecko do łóżeczka, rodzicielka pod prysznic.


Czasem chcesz zmyć z siebie poczucie winy strumieniem wody. Wyczyścić siebie psychicznie poprzez fizyczne czyny. Skrzynia pełna niedorzeczności. Garść wyrwanych w złości włosów. Nie chcę. Pustka. Zimna ściana sypialni. Osuwam się, dłonią przejeżdżając po chropowatej powierzchni pokrytej farbą. Chciałabym uciec, ale nie mogę. W jednej sekundzie tracę całą swoją moc. Nie potrafię sama sobie pomóc. Iluzja szczęścia śpiąca kilka metrów ode mnie. Grymas wymuszonej emocji. Nie potrafię tak dalej. Upadam. Mniemanie o sobie przedstawione matematycznie obrazuje funkcja malejąca.


To, że nie płaczę wcale nie jest oznaką siły. Jest oznaką, że słabość sięgnęła zenitu.




Dzień dobry, kochani! 
Przychodzę z rozdziałem pierwszym nie do końca usatysfakcjonowana jego treścią, ale podbudowana pozytywnym komentarzem ważnej dla mnie osoby - dlatego postanowiłam dodać ów zlepek zdań.

Dzieje się, od samego początku. Sama nie wiem, czy nie przedobrzyłam. 

Nie chciałam zwlekać, nie chciałam ciągnąć sielanki przez pierwsze kilka rozdziałów, gdyż uważam to za całkowicie zbędne i nie pasujące do mojej koncepcji. Pokazuję Wam Carinę, która powstała w mojej głowie kilka miesięcy temu. Carina to ja. Może nie w całości, ale wiele cech mamy wspólnych. Carina to multum myśli, podjęte naprędce decyzje i uczucie, które nie chce opuścić. Jednak z własnego doświadczenia wiem, że bliskość drugiej osoby działa cuda.

Emocjami można namalować wiele przekazów. Ale czy mnie się to udaje? 

Dominika x


Dziękuję, Natalko. Dajesz mi siłę. Twoje słowa powodują, że tu jestem, i że robię to, co kocham.
Dziękuję, Martusiu. Słowa leczą duszę, obie doskonale o tym wiemy.

sobota, 13 grudnia 2014

Prolog. 'Mamy wielkie, małe szczęście, Wellinger.

Otwierasz oczy i co widzisz? Szczęśliwą trzyosobową rodzinę, która miłością wygrywa każdy problem? A jeśli powiem Ci, że życie nie jest bajką ani filmem na podstawie scenariusza Baza Luhrmann'a? To nie kolejna komedia romantyczna, to nie historia Kopciuszka i jej złotego pantofelka. To nowe życie dwójki nastolatków i owocu ich miłości. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Codzienność potrafi przygnieść swym ciężarem. Przygotuj się na wzloty i upadki. Udowodnię, że nic nie jest kolorowe. Wszystko wymaga odrobiny dystansu. Ocierając łzy zrozumiesz, że to wpisane jest w ludzką egzystencję. Uśmiechając się, odkryjesz, że świat może być piękny. Carina. Andreas. Bastian. Silne więzi. Próba czasu. Przepis na dobre chwile? Czasem trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej. Wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście. 
 Ale czy to zawsze takie proste?



Witajcie po raz drugi! 
Wszyscy, którzy byli ze mną podczas publikowania części pierwszej - znają mnie, ale dla wypełnienia wszystkich formalności przedstawię się kolejny raz.

Mam na imię Dominika i od dziewięciu miesięcy żyję historią Cariny i Andreasa. Nie wiem, czy to nie dziwne, ale moje opowiadanie stało się dla mnie częścią egzystencji. Przewiązałam się do moich bohaterów, co może być ułatwieniem w przedstawianiu ich życia, będąc w tym wszystkim prawdziwą. Postaram się nie zawieść. Zrobię wszystko, by treścią zachęcić Was do poznania dalszych losów Cari, Andiego i ich synka. 

Do usłyszenia już wkrótce, przy pierwszym rozdziale :)

Dominika xx

P.S. Wygląd zapewne ulegnie jeszcze kosmetycznym zmianom, ale nie mogłam doczekać się, kiedy wrócę do blogowania, więc raczcie mi wybaczyć, że jestem już dzisiaj :)