Szum morza. Deszcz. Kilka dni w górach. Wietrznie. Śnieg, skoki, kilka państw zwiedzonych samochodem. I znów wiosna. Świat, który stawał się kolorowy nie tylko fizycznie.
Jednym słowem, czternaście miesięcy później.
Kilku wysokich mężczyzn, odzianych w odświętne garnitury, z krawatami zdobiącymi ich szyje zajęło miejsce w drugiej ławce miejscowego kościółka. Obok niektórych z nich siedziały partnerki życiowe, które równie dobrze zadbały o swój wygląd tego dnia. Tuż przed nimi siedziało dwoje ludzi, doświadczonych i będących nauczycielami życia jednocześnie. Pani Valerie specjalnie na tę okazję kupiła piękny kapelusz w kolorze granatu, doskonale pasujący do sukienki. Mecenas Wellinger dumnie siedział z osiemnastomiesięcznym wnukiem na kolanach po lewej stronie starszej kobiety. Kościół zapełniło też kilku znajomych i dalsza rodzina Andreasa.
Jednakże najważniejsze osoby stały u wejścia do świątyni. Śnieżnobiała, długa do ziemi i skromna sukienka podkreślała kobiece kształty panienki Becker. Była właśnie taka, o jakiej marzyła jej właścicielka. Kilka kosmyków jej włosów opadało na ramiona, reszta upięta, podtrzymywana białym kwiatem. Andreas natomiast przywdział czarny garnitur, białą koszulę i muszkę, która pamiętała pierwsze randki i była noszona z niezwykle dużym sentymentem.
To był ich dzień. Pomimo kilku sprzeczek, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich miesięcy, nie rozstali się. Pierścionek został przyjęty ze łzami w oczach i niedowierzaniem. Ale stali tam i wszystko stawało się coraz to bardziej wyraziste i dorosłe. Ów decyzja była niezaprzeczalnie doskonałym planem na przyszłość. Przyszłość, która była wynikiem przeszłości, która to nie zostałaby zamieniona przez nich na żadną inną.
Sakramentalne 'tak'. Łzy na policzkach skoczków, na policzkach teścia i panny młodej. Bastian, roześmiany i szczęśliwy, głośno wypowiadający dwa słowa: 'mama' i 'tata'. Nieopisana radość i spełnienie, tak długo wyczekiwane.
Przypominając sobie Carinę sprzed wielu miesięcy, nikt nie przypuszczałby, jaką drogę będzie jej dane pokonać. Wiele zawodów, złe chwile, momenty poddania się. Ale czymże byłoby życie bez nadziei? Nadziei na niedzielne ciasto pani Meyer, na powrót do dawnej sprawności i poprawny rozwój owocu miłości. Celem jest szczęście, choćbyśmy musieli po nie wchodzić na sam szczyt Burdż Chalify. Nic nie jest w stanie złamać człowieka, który ma po co żyć. Płacz, ucieczka, pięść na ścianie. Całość doprowadziła do zrozumienia wartości życia.
Nie wiem, jak długo będą kochać się miłością bezgraniczną i czy Bastian będzie miał rodzeństwo. Czy Andreas powróci do swojej formy sprzed wypadku. Może Heidi i Carina kiedyś znów znajdą wspólny język, a ich pociechy będą razem chodzić do klasy? Może Carina ukończy studiować matematykę? Nie wiem, czy wszystko będzie tak kolorowe, jak jest teraz. Ale jedno wiem na pewno.
Czasem trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej. Wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście.
Małe, wielkie szczęście.
Witam! :)
Epilogi mają to do siebie, że są świadkami łez.
Dokonałam czegoś, czego kilka miesięcy temu nie byłam pewna. Skończyłam pisać historię wielkiej miłości i nie mniejszych komplikacji. I jestem z siebie dumna.
Epilogi mają również to do siebie, że tuż po nich przychodzi czas na zwierzenia i podziękowania. Zacznę od tego pierwszego.
Historia Cariny i jej stanów emocjonalnych wcale nie jest przypadkowa. Carina to ja, ja to Carina. Przez niespełna rok walczyłam ze sobą i swoimi stanami depresyjnopodobnymi. Każda myśl Cariny była moją, przekonwertowaną. Chociaż było mi ciężko, zawsze mogłam liczyć na jedno. Że kiedy otworzę kartę bloggera i wyrzucę z siebie wszystko, będzie mi łatwiej funkcjonować. Pisanie stało się odskocznią, o niepodważalnej wadze. Dzisiaj wiem, że wygrałam. Jak Carina. I mimo że ja miłości swojego życia jeszcze nie spotkałam, mam nadzieję. Nie poddaję się, jak kiedyś.
Uśmiech, spełnione marzenia i ludzie, którzy nie pozwalają Ci upaść. To moja recepta na szczęście. Czy to małe, czy duże. Chciałam ujawnić się przed Wami i przyznać do słabości, bo wiem, że dotyka to wielu osób, a one wcale nie chcą pomocy. Nie wierzą w latarki i w baterie. Ja wierzę, bo właśnie to pozwoliło mi być tym, kim dzisiaj jestem. Jedną z najszczęśliwszych na świecie nastolatek (która już wkrótce wkroczy w świat dorosłych), z głową pełną pomysłów i chęcią życia.
Dziękuję Misia!
Za pomoc w ogarnięciu wszystkiego - życia i bloga. Za mobilizowanie mnie do spełniania się w tym, co kocham. Za wysłuchiwanie fabuły, za pomoc merytoryczną. Za obecność - bez Ciebie nie byłabym w stanie skończyć tego bloga i być tu, gdzie jestem. Kocham Cię!
Dziękuję Tusia!
Za doradzanie w kwestiach bloga i podnoszenie mnie na duchu. Twoje słowa i cytaty pomagały mi zebrać się, znaleźć wenę i tworzyć. Bez Ciebie ten blog zdecydowanie nie byłby taki, jaki jest, a Carina zapewne nie wróciłaby do świata, w którym panuje rzeczywistość. Kocham Cię!
Dziękuję Ola!
Za przepiękny szablon! Nigdy mnie nie zawiodłaś i jestem Ci ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłaś :)
Ale największe i niesamowicie szczere podziękowania należą się Tobie.
Tobie, każdemu/każdej z Was osobno. Za wiele miłych słów, za pochwały, komplementy, wytykanie błędów. Pomogłeś/aś mi przebrnąć przez najtrudniejszy okres mojego życia, chociaż nie byłeś/aś tego świadoma. Do końca świata będę pamiętać o każdym pojedynczym słowie, jakie było skierowane do mnie. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że mogłam dać Tobie cząstkę swoich myśli i pokazać prawdziwą siebie.
Historia Andreasa i Cariny Wellingerów nie jest końcem. To dopiero początek. Będę pisać i nie zamierzam nigdy przestawać. Już wkrótce chciałabym przedstawić Wam Lorelei i Michaela Hayboecka. Mam nadzieję, że chociaż część z Was zostanie ze mną :)
Dziękuję za wszystko raz jeszcze. Dziękuję za pokazanie mi drogi, którą będę podążać.
I wiem, że się nie zgubię.
Dominika x