wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział III. 'Jednakże czasem trzeba wziąć się w garść. Bo ma się dla kogo.'

Nie wiedzieć kiedy, minął tydzień. Telefon leżał wyłączony na stoliku. Zostawał w pokoju, kiedy to ja wychodziłam przewietrzyć się. Potrzebowałam oddechu. Egoistyczne myśli nie opuściły mnie, nie myślałam o powrocie. Byłam pewna, że Andreas poradzi sobie. Ja byłam tylko zbędnym elementem, niepotrafiącym odnaleźć się w swojej roli. Psułam jego wizerunek. Kreowanie na nadzieję niemieckich skoków. Stałam na rozdrożu. Wyjechać za granicę, zapomnieć, ulecieć? Czy wrócić i udawać, że wszystko jest w porządku i żaden wyjazd nie miał miejsca?



*oczyma Andreasa*
Oslo przemknęło mi przed oczyma. Zrezygnowałem. Nie mogłem zostawić syna pod opieką obcych ludzi, opiekunek. A nawet pod nadzorem Heidi. Moje dziecko - moja odpowiedzialność. Carina o tym nie wiedziała. Kilka dni bez odzewu. Nic nie było łatwe, tym bardziej nie będzie. Łapię się na tęsknocie. Za zmęczonymi oczyma, za rozdrażnionym tonem głosu, za ciałem odwróconym do mnie plecami. Potrzebuję jej, jak nigdy. A i ona chyba potrzebuje kogoś więcej niż tylko siebie. Tej batalii nie da się wygrać w samotności.




Była dziewiąta z minutami. Poniedziałek albo wtorek. Dni zacierały się. Nie było dla mnie soboty czy niedzieli. Jedynie dni popychające się w nieładzie. Zeszłam do hotelowego bufetu, by w końcu coś zjeść. Nie miało dla mnie znaczenia, że omijałam posiłki. W głowie nie wszystko potrafiłam dobrze ułożyć, więc i tym się nie przejmowałam. Zamówiłam jajecznicę, nie będąc w stanie wymyślić kreatywniejszego posiłku. Wiele nie potrzebowałam. Bawiąc się widelcem myślałam nad całością i wymyśliłam niemal nic. Zero pomysłów na powrót, jeden na zrobienie czegoś ze swoim życiem. Wzięłam ze stolika talerz wraz z widelcem i podeszłam do okienka, gdzie oddawano naczynia. Zerknęłam ostatni raz na pomieszczenie jadalni i spokojnym krokiem udałam się do zajmowanego pokoju. Zebrałam się do włączenia telefonu. Niechętnie, jednakowoż chciałam trwać przy idei, która nawiedziła moją głowę przed kilkunastoma minutami. Zignorowałam te kilkadziesiąt wiadomości od Andreasa czy znajomych. Chciałam skupić się na problemie. Na moim braku akceptacji rzeczywistości. Wpisałam w wyszukiwarkę dwa słowa. Kiedyś były to 'aborcja' i 'Berlin'. Dzisiaj zgoła inne. Czas coś ze sobą zrobić. Siedzenie i czekanie na cud do niczego nie prowadzi. Musiałam zastanowić się nad tym, co dla mnie dobre, nie nad tym, czego chcę. Moje dobro to dobro Andreasa. Tak przynajmniej powinno być. Ostatnie tygodnie wykazały niezidentyfikowane poróżnienie. W notatkach urządzenia zapisałam interesujące mnie informacje, wyciszyłam i włożyłam do kieszeni. Zapięłam płaszcz po samą szyję, szal zarzuciłam na szyję z przyzwyczajenia. Sprawdziłam zawartość torebki i ku uciesze znalazłam tam portfel. Zamknęłam na klucz lokum i skierowałam się na przystanek autobusowy, by stamtąd podążyć do obranego sobie celu.




*oczyma Andreasa*
Czułem, że dłużej tak nie mogę. Posiadanie rodziny zaczynało mnie przerastać. Mały płakał nieustannie. Czuł dziwność sytuacji? Byłem nieco przestraszony ów sytuacją. Mimo że to ja ciągle zajmowałem się Bastianem czułem brak Cariny. Pocałunki składane na moich policzkach, zlęknione ciało i smutny umysł. Była zagubiona, ale wciąż taka sama. Tak samo ważna, tak samo niepodważalnie ukochana. Zrobiłbym wiele, by ją uleczyć. Byśmy razem kroczyli ku lepszym czasom, ku lepszemu okresowi w naszym życiu. Nie chciałem się poddawać. Miałem siły, by walczyć. Problemem był brak jej osoby przy moim boku.




Dopiero w momencie, kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, a ja opuściłam jego wnętrze, zaczęłam logicznie myśleć. Popełniłam wielką głupotę sądząc, że zostanę przyjęta w progi poradni bez zarejestrowania. Chyba tak mocno tego pragnęłam, umysł skupił się tylko na tej myśli, na niczym innym. Przeliczyłam się? Jednakże postanowiłam wejść do środka, przełamać się i chociażby umówić na inny termin. Ponad wszystko pragnęłam szczerej rozmowy, choć ta wydawała się w tym momencie, z wiadomych przyczyn, niemożliwa. Uchyliłam drzwi, na których to wisiała tabliczka z godzinami urzędowania. W pomieszczeniu siedziała jedynie jakaś kobieta, która najprawdopodobniej z zawodu była rejestratorką.


- Przepraszam - powiedziałam cicho - Czy jest możliwość, by doktor Schneider przyjęła mnie poza kolejnością?


Blondynka spojrzała na mnie mierząc wzrokiem. Zlustrowała nim każdą komórkę mojego, zmęczonego ciągłą walką, ciała. Czułam, jaka czeka mnie odpowiedź, dlatego zaczęłam się wycofywać.


- Wystarczy zapłacić nieco więcej niż za umówioną wizytę - kiedy byłam już przy wyjściowych drzwiach i dłonią naciskałam klamkę, odezwała się. Założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie wyraziście umalowanymi oczyma - To poradnia prywatna, proszę pani. Coś za coś.


Puściłam trzymaną klamkę i powróciłam na wcześniej zajmowane miejsce. Stanęłam przy kontuarze i wreszcie wydusiłam z siebie zapytanie o cenę wizyty. Cena wypowiedziana przez niekoniecznie uprzejmą panią z rejestracji była w granicach moich możliwości do spłaty. Blondynka z szerokim uśmiechem przyjęła ode mnie sumę, schowała i nie zdejmując z ust grymasu wskazała dłonią miejsce w poczekalni. Usiadłam i po chwili zaczęłam nerwowo przytupywać stopami o drewniane deski podłogi. Czekanie na moją kolejność było męczące. W środku cała chodziłam z nerwów, na zewnątrz starałam się hamować. W momencie, gdy duże, drewniane drzwi uchyliły się, a jakiś mężczyzna wyłonił się zza nich, odetchnęłam. Powiesiłam płaszcz na wieszaku stojącym tuż obok kanapy, którą zajmowałam i skierowałam się do gabinetu, po drodze mijając rejestrującą na kolejną wizytę pacjenta, kobietę i nieznacznie uśmiechając się do niej. Jakbym sama chciała dodać sobie otuchy, że będzie dobrze, że ten moment zmieni wszystko.


- Dzień dobry - głośno przełknęłam ślinę stojąc jakiś metr od drzwi, jakby bojąc się podejść do biurka, przy którym to urzędowała starsza pani o nieco okrąglejszych kształtach. Na pierwszy rzut oka wydała mi się sympatyczniejsza i bardziej empatyczna od tej z pomieszczenia obok.
- Jest pani nową pacjentką? - rzuciła na mnie wzrokiem zza okularów korygujących.
- Ja... znaczy się, ja dzisiaj... - w tamtym momencie cała pewność siebie opadła na dno, zostałam z tym sama i nie wiedziałam, co powiedzieć. A kobieta nie spuszczała ze mnie spojrzenia. - Potrzebuję pani pomocy. Przyszłam dzisiaj, z góry zapłaciłam za wizytę w rejestracji i zostałam przyjęta bez kolejki. Ja naprawdę nie poradzę sobie bez szczerej rozmowy. Pani jest moją ostatnią nadzieją.
Psycholog wciąż wbijała we mnie wzrok. Odłożyła trzymany długopis, opuściła kącik z biurkiem i przysiadła na sofie umieszczonej na samym środku pokoju.
- Nie stój tak, tylko się do mnie dosiądź - zachęciła, widząc, jak bardzo zagubiona jestem. Wykonałam prośbę nieco zlękniona - A teraz powiedz mi, jak mogłabym Ci pomóc.




*oczyma Andreasa*
Czekanie bolało. Zniecierpliwienie przejawiało się w każdym aspekcie mojego życia. Nie chciałem tak. Trzy razy nie. Nie pozwolę, by mnie opuściła. Nie pozwolę, by uciekła. Nie pozwolę, by radziła sobie sama. Byłem, zwarty i gotowy, by stoczyć walkę z jej nastawieniem. Ona chyba nie pojęła tego, że chociaż wiele się stało, nadal była dla mnie jak różowy goździk. Wieczna pamięć. Brak umiejętności, dzięki którym mógłbym bez niej być. Zaczynałem pojmować, że kocham ją za każdą niedoskonałość. Nie zawsze potrafiliśmy się dotrzeć, ale na tym chyba właśnie polega związek. Na ciągłym dążeniu do lepszego. Bastian rozbudził się. Delikatne kołysanie. Ławka w parku. Dłoń na rączce wózka. Niemożność kolejny raz z rzędu. I mimo każdego wypowiedzianego słowa, mimo ciszy zależało mi. Dla tego, który połączył nas na zawsze. I dla samego siebie. Dla szczęścia i spełnienia. Bo tylko ona potrafiła mi je dać.




Półgodzinna sesja przetarła szlak. Część pytań znalazło odpowiedź. Kroczenie ku ideałom. Jedna na milion szans, by dobrze trafić. A może czasem tylko krótka rozmowa potrafi wzmocnić? Nie na tyle, by walczyć, by być wojownikiem. Ale by jeszcze 'być'? Odtrącenie złych myśli. Niewymuszony, acz spokojny śmiech. Mała radość. Mała wygrana. Chęć kontynuacji. To dobra droga. Może nie wymarzona, ale trafnie wybrana. Przyznawanie się do słabości nie leży w ludzkiej naturze. Jednakże czasem trzeba wziąć się w garść. Bo ma się dla kogo. Ważne, by wydusić z życia maksimum. Powalczyć z samym sobą. Taktyka z odhaczeniem. Słabość jeszcze długo będzie towarzyszyć. Ale mój atak będzie ją niszczył. Chcę. A to znaczy więcej niż musieć. Długa, wyboista i ciemna droga. Idę. W ręku dzierżę latarkę. Tak mi łatwiej. Moim światłem jestem ja sama. Nie chciałabym się wypalić, chcę świecić.


By w końcu powiedzieć: 'zrobiłam to, bo uwierzyłam'.




Dzień dobry! :)
Powróciłam, z truskawkowo-pigwową herbatą i świeżą głową. Jednakowoż nie wiem, czy dopięłam swego. Może czasem człowiek za dużo od siebie wymaga, za bardzo chce? 

Wiem natomiast, że tak miało być. Miało być lepiej. Jest. Chociaż, jak wiadomo, nic nie dzieje się ekspresowo. Trzeba czekać, iść z latarką w dłoniach. Ale walczyć. 
Bo ma się dla kogo.


Dziękuję, Natalko. Znów. Bo dzięki Tobie odbiłam się i powróciłam. 
'Czasem trzeba pomyśleć nad tym, co dobre. Nie nad tym, czego się chce'. 
Będę długo trzymać w sercu Twoje słowa.

Dziękuję, Julka. Nie damy się temu, będziemy walczyć. Zaczniemy od latarki.


Dominika x

Przepraszam, że musieliście czekać. Czasem wszystko się komplikuje.

15 komentarzy:

  1. Ale się cieszę, że Carina wreszcie udała się do specjalisty po pomoc!
    Najważniejszy i najtrudniejszy krok za nią, teraz może być tylko lepiej ;)
    Współczuje im strasznie, że w tak młodym wieku muszą borykać się z takimi problemami, ale niestety czasem los daje w kość. Wierzę, że sobie z tym poradzą i będą jeszcze silniejsi ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział na początku był dla mnie smutny, ale końcówka mnie ucieszyła troszkę. Dobrze, że Carina udała się do psychologa, zmierza w dobrym kierunku, oby tak dalej.
    Czekam na następny :-)
    Pozdrawiam :-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to dobrze, że odważyła się odwiedzić psychologa, teraz tylko potrzebuje czasu by się z wszystkim uporać i zdecydować w jakim kierunku to powinno wszystko iść, a co do Andreasa to podziwiam, że w tak młodym wieku jest odpowiedzialny i to nie tylko za siebie :)
    Pozdrawiam,
    Julia :D

    OdpowiedzUsuń
  4. To dobrze, że Carina poszła do psychologa z tym problemem, może w końcu wszystko zacznie zmierzać w dobrym kierunku. Przynajmniej mam taką nadzieję. :) Świetny pomysł na rozdział, czekam na kolejny.
    Weny życzę i pozdrawiam - @xkaarolciax :3

    OdpowiedzUsuń
  5. oby pani psycholog pomogła Carinie, niech wróci i wraz z Andim podejmą tę mozoolną walkę o swoje szczęście :)
    jejciu... kocham Twój styl pisania, jest taki uvykbjd <3
    czekam na kolejny!

    @ohmyhojbjerg

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem, dlaczego pomyślałaś, że jakąkolwiek częścią tego rozdziału mogłabyś mnie zawieść. Stało się wręcz przeciwnie - skończyłam czytać go z dumą w sercu i uśmiechem.

    Zacznijmy od Andreasa, wyjątkowo. Bardzo, bardzo doceniam go za to, co i jak myśli. Jest niesamowity, będąc gotowym na każdą walkę, byleby uratować Carinę. Ale tak już jest, gdy się kogoś kocha, prawda?

    A teraz Carina.
    Wspomniałaś mi, że zrobi w tym rozdziale "coś". Podoba mi się, jak zbudowałaś napięcie. A gdy wreszcie okazało się, dokąd Carina się wybrała, prawie stuknęłam się w czoło, pytając siebie, jak mogłam być taka głupia, by na to nie wpaść.
    To bardzo dobra decyzja, tak sądzę. Popieram ją i wiem, że nie może być inaczej: Carina powróci, bo zboczyła ze ścieżki tylko chwilowo.

    Wierzę w ich szczęście i wierzę w tą latarkę. W tą latarkę z olbrzymią mocą.

    Twoja Tusia xx

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przejmuj się, każda z nas (piszących) chyba wie, jak czasem zabrać się za napisanie rozdziału :)
    Dobrze, że Carina udała się do psychologa... Może wreszcie ta 'latarka' oczyści jej umysł i zrozumie, że musi wrócić. Bo jeśli sądzi, że jak jej jest tak wygodniej to Andreasowi też. Nie, nie nie. A pomyślała o Bastianie? O Heidi? Andim? Marinusie? I całej reszcie?? Dziewczyn wróć, oni cię potrzebują!! :)
    Andi jednak zrozumiał, że ojcostwo to obowiązki, trzeba dorosnąć... Kocha synka, to widać, bo boi się o nie, nawet odpuścił dla niego zawody!! Carina, wróć, bo się nam Welli załamie, a tylko tego nam 'trzeba'... Dobrze, że chociaż on zrozumiał, że tęskni za Cari... Miłość jednak nadal kwitnie :D
    Świetnie Ci wyszedł ten rozdział!! ;) Pozdrawiam i weny :**

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo się ucieszyłam z rozdziału (że napisałaś) i z jego treści! Super, że Carina poszła do psychologa, już jest jej lepiej i niech wraca szybciutko do reszty! I nie ucieka więcej, bo Andi tu jest wspaniały i przecież Bastian to nie tylko jego dziecko, ona też jest potrzebna w wychowywaniu go...
    Do następnego rozdziału! ;)
    @Ewacchi :)

    OdpowiedzUsuń
  9. gdy zaczynałam czytać pierwsze linijki tego rozdziału nie spodziewałam się, że tak się to potoczy...Carina chce walczyć i zaskoczyła mnie ta jej zmiana. Bardzo się z tego ciesze, bo Bastian i Andreas potrzebują jej...a ja uwielbiam twój blog. Mam nadzieje, że u Ciebie jest już lepiej i kolejny rozdział dodać szybciutko :)
    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Wszystko zmierza w dobrą stronę, u Cariny i u Ciebie. Światło. Piękne słowo.
    Jestem wzruszona powyższym. Brak mi słów...
    Do następnego, pozdrawiam <3 /@JeniKovV

    OdpowiedzUsuń
  11. Biedny Andi! :( taki samotny, z dzieckiem, masakra.
    Idziesz w dobrym kierunku ale chyba zbyt wolno, co? xd heh
    Śle dużo energi i weny na następny rozdział :*
    http://pangregorandja.blogspot.com/2015/02/rozdzia-i-za-5-minut-juz.html?m=1

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę, że Carina jednak chce walczyć. O siebie, o Andiego, o synka... Bez konkretnego powodu nie poszłaby do psychologa prosić o radę. Chce coś zmienić w swoim zachowaniu, przemyśleć je, dojrzeć do pewnych spraw i wrócić do swojej rodziny, która za nią tęskni... Andreas jakoś daje radę w opiece nad synkiem, godzi te obowiązki z obowiązkami skoczka, nie poddaje się. Jednak to zrozumiałe, że brakuje mu ukochanej, chociażby z tych prostych gestów, które wymieniłaś. I mimo, że panuje w nim wewnętrzna złość na Carinę to wierzę, że gdy ją zobaczy wszystko ulegnie zmianie.
    Trzymam za nich kciuki!
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Brawo Dominika.
    Wiedziałam, że jak coś dodasz to powalisz mnie na kolana i tak właśnie zrobiłaś. Piękny rozdział.
    Wiem coś na temat komplikacji. Chyba wiem aż za dużo, ale pamiętaj, że po burzy zawsze wychodzi słońce a żeby powstała tęcza najpierw musi spaść deszcz.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Vida
    PS. zapraszam ma moje ff również o Andim
    http://ski-jumpers-and-mirka.blogspot.com/
    Mam nadzieję, że wpadniesz

    OdpowiedzUsuń
  14. Brak mi słów, naprawdę, powala na kolana, dziękuję, pozdrawiam ;)
    @echteliiebe

    OdpowiedzUsuń
  15. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na kolejny ❤

    OdpowiedzUsuń