Dwieście czterdzieści kilometrów, by wiedzieć. Siedem godzin turkotu kół. Przetrwanie wszystkiego, byleby tylko być świadomym, na czym się stoi. Życzliwość starszej pani. Wypłata sporej gotówki. Naprędce spakowana torba z najpotrzebniejszymi rzeczami. Bieg na właściwy peron. Kocham, więc jadę.
Mimo zmęczenia, mój krok był dziarski. Stawiałam duże kroki, chcąc jak najszybciej zbliżyć się do celu. Pani Valerie dzwoniła dwukrotnie, by poinformować mnie, że Bastian jest niezwykle grzecznym dzieckiem. Jedyne, co mi się w życiu udało. Niespełna dwumiesięczne maleństwo było cudem, na jego zaszczyt posiadania pracowałam każdego dnia.
Dzięki uprzejmości ludzi, którzy tego ranka śpieszyli do pracy, dotarłam do kliniki. Miejsce w rejestracji było puste. Oparłam łokcie o wysoki blat dzielący mnie od stanowiska z komputerem. Torebkę postawiłam na pobliskim krześle. Starając się utrzymać zmęczone powieki, czekałam aż ktoś raczy się zjawić i udzielić mi informacji. Nie dłużej niż po dziesięciu minutach pojawiła się młoda szatynka i usiadła na krześle obrotowym. Spojrzała na mnie, oczekując na zapytanie. Wypowiedziałam jedynie nazwisko ojca mojego dziecka. Rejestratorka podała mi numer sali, w której miał leżeć skoczek. Nawet uprzednio nie zapytała, czy jestem rodziną, zapewne z braku obycia i doświadczenia. Z krzesła zabrałam swoją własność i ruszyłam ku schodom, by znaleźć się na odpowiednim piętrze.
Z uwagą śledziłam tabliczki z numerami wiszące na ciemnobrązowych drzwiach pokoi. Odnalazłszy ten goszczący mojego ukochanego, zatrzymałam się. Odetchnęłam głęboko, wciąż mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie. Nieprzyjemną wymianą zdań pożegnałam go przed Planicą. Postać Heidi była tutaj ciekawym dodatkiem. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Położyłam dłoń na klamce i delikatnie nacisnęłam, nie chcąc hałasować. Usłyszałam ciszę. Przejechałam dłonią po ścianie niewielkiego korytarzyku, znajdującego się przed salą. Wychyliłam głowę i ujrzałam go.
Leżał w jasnej pościeli, na wznak. Lewą rękę ułożoną miał wzdłuż ciała. Drugą zaś, z opatrunkiem na palcu położył na brzuchu. Na szyi założony miał kołnierz ortopedyczny. Patrzyłam na niego, pragnąc podejść i wtulić się. Przed ów czynem pohamował mnie wzrok Heidi, postawa mecenasa Wellingera i świadomość, że mogę sprawić Andiemu ból.
- Co ty tu robisz? - w głosie partnerki Krausa dało się słyszeć niechęć - Przecież prosiłam, żebyś zajęła się swoim potomkiem.
Starszy z Wellingerów nie mówiąc nic, wyszedł. Jedynie spojrzał na mnie ostrzegawczo. A Andreas złapał za dłoń blondynkę, chcąc, by ta odwróciła głowę w jego stronę. Kiwnął delikatnie przecząco i cicho syknął z bólu. Dziewczyna szepnęła w jego kierunku, by się uspokoił i niezwykle uważnie przejechała dłonią po jego skroni.
- Nawet nie masz pojęcia, jak się o ciebie martwiłam - upokorzona stałam naprzeciw szpitalnego łóżka. Nie dałam po sobie poznać, że cała wewnętrznie drżałam.
- Z kim zostawiłaś małego?
- Pani Meyer wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Z nią Bastian jest bezpieczny - nieznacznie zbliżyłam się do niego. Usiadłam na jasnym krześle usytuowanym przy łóżku. Starałam się nie myśleć o obecności Heidi, bo to tylko mnie hamowało - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - krzywo się uśmiechnął. Widziałam, że cierpi fizycznie. Natomiast psychicznie był wobec mnie nijaki. Jakby podczas mojej nieobecności coś się zmieniło. Owszem, nie postąpiłam fair wobec niego, jednakowoż i on miał opory, by potem mnie zrozumieć. Ale przecież podjęłam walkę i chciałam wyjść z niej szczęśliwa.
- Wybity? - wskazałam na palec. Całą sobą chciałam położyć dłoń na jego policzku i spojrzeć w oczy, które za każdym razem wabiły mnie swoją czystą, niebieską barwą. Musnąć ustami o skórę. Przez moment być bliżej. Pokazać swoje uczucie. Przetransformować emocje w czyny.
Kiwnął potakująco głową i kolejny raz dało się słyszeć syknięcie. Ellermann spojrzała na mnie wzrokiem, którym, prawdopodobnie, gdyby mogła - zabiłaby. Zaproponowała, żebym porozmawiała z lekarzem, na co przystałam. Najpewniej chciała znów pobyć z Niemcem sam na sam. Nie potrafiłam do końca rozszyfrować jej zamiarów, ale jedno było pewne. Od czasu mojego wyjazdu zmieniła się. Z bliskiej znajomej stała się obojętna. Wytykała mi błędy, nie potrafiła zrozumieć. A dodatkowo zbliżyła się do skoczka.
Strach i zazdrość zaczynały się zlewać.
Odszukałam lekarza prowadzącego i zostałam zaproszona przez niego do gabinetu, kiedy tylko usłyszał, że jestem bliska Andreasowi. Moim podstawowym pytaniem było to, które zadałam Heidi, acz od niej nie otrzymałam odpowiedzi.
- Pan Wellinger doznał obrażeń podczas skoku próbnego na skoczni Letalnica, co zapewne już pani wie - przytaknęłam, choć tak naprawdę dopiero on uświadamiał mnie we wszystkim - Wstrząśnienie mózgu, wybity palec wskazujący prawej dłoni, prawa noga złamana z przemieszczeniem i liczne zasinienia na całym ciele. Wstępna diagnoza obejmowała również uraz kręgosłupa, jednak szybko to wykluczyliśmy.
Poczułam narastające ciepło. Oparłam się o ścianę. To mogło skończyć się o wiele gorzej. Zdawałam sobie sprawę ze szczęścia, jakie nas, co by tu nie mówić, spotkało. Podziękowałam za zarys sytuacji i wyszłam na korytarz. Chciałam znaleźć się blisko niego. Porozmawiać na spokojnie, rozwiać wątpliwości, zdecydować o przyszłości. Powoli wracałam na salę Andreasa. Dostrzegłam postać pana Stefana opuszczającą pomieszczenie. Był odwrócony do mnie tyłem, nie był w stanie mnie dostrzec, tym samym nie odwrócił się ani nie odezwał. Już chciałam go zawołać, kiedy przypomniałam sobie jego ostrzegawcze spojrzenie. Straciłam jego zaufanie. Nie mogłam zrobić żadnego pochopnego ruchu.
Drzwi od pokoju były lekko uchylone. Usłyszałam wymianę zdań i zatrzymałam się na moment. Może te kilkanaście słów pokazałoby mi, co mnie ominęło?
- Andreas, oprzytomnijże! Nie widzisz, co Carina ze sobą zrobiła? Chcesz w tym tkwić, doprawdy? - znajomy głos był tak donośny, że każdy przechodzący korytarzem, mógł go usłyszeć wyraźnie. Odpowiedziała jej cisza, zatem kobieta po chwili kontynuowała monolog - Nie pozwolę ci być nieszczęśliwym. Pomyśl, czy nie łatwiej byłoby ją zostawić i zająć się w końcu sobą? Harowałeś, by tylko miała wszystko, a ona czym się odpłaciła? No czym, Andreas?!
Wstrzymałam oddech. W przeciągu kilku sekund straciłam to, co niedawno odbudowałam. Poczucie wartości roztrzaskało się o ceramiczne płytki korytarzowej podłogi. Chciałam wejść i kolejny raz spojrzeć jej w oczy, spojrzeniem błagającym o dogłębniejsze wyjaśnienie. Jednakże po chwili usłyszałam jego głos. Wypowiedziane słowa ułożyły się w całość, której nie spodziewałabym się.
Milion myśli, które skupiają się na jednej osobie, dla której zrobiłbyś wszystko. Nie poddajesz się, bo wiesz, że musisz walczyć o każdy uśmiech. Musiałabym być niepełna rozumu, by go zostawić w chwili, kiedy potrzebował mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzie się zmieniają. Jedynie ja stoję w miejscu, z marzeniem, by nauczyć się na swoich błędach. Coraz częściej zastanawiam się, co zrobiłam źle, by zasłużyć sobie na pogardliwe spojrzenie i brak akceptacji. Zerowy kontakt, urwane zdania. Gniew, a naprzeciw uspokajający ton.
- Wiesz, Heidi? Nie potrzebuję trzymania mnie w klatce. Wartością człowieka są jego słowa i czyny. Ludziom, którzy najbardziej cierpią, najmocniej zależy na szczęściu innych. Dziś patrzę na teraźniejszość i wiem, że chcę stoczyć najważniejszą walkę w moim życiu. O nią i o samego siebie.
Dzień dobry! :)
Pozory mylą. Ludzie, których kochamy, nie pokazują nam swojej drugiej strony. Są jak Księżyc. Najważniejsze, by mieć kogoś, kto podnosi nas, kiedy nie chcemy dalej iść i walczyć. Carina ma Andreasa. Też mam kogoś takiego. I dzięki tej świadomości czasami udaje mi się przekonać siebie, że warto.
Wasza Dominika x
Dziękuję, Dominisiu. Uczysz mnie pokory.
Dziś wiem, że nie cofnę swoich wcześniejszych postanowień.
Walczę, bo uświadamiasz mi, że nie mam innego wyjścia.