Szum morza. Deszcz. Kilka dni w górach. Wietrznie. Śnieg, skoki, kilka państw zwiedzonych samochodem. I znów wiosna. Świat, który stawał się kolorowy nie tylko fizycznie.
Jednym słowem, czternaście miesięcy później.
Kilku wysokich mężczyzn, odzianych w odświętne garnitury, z krawatami zdobiącymi ich szyje zajęło miejsce w drugiej ławce miejscowego kościółka. Obok niektórych z nich siedziały partnerki życiowe, które równie dobrze zadbały o swój wygląd tego dnia. Tuż przed nimi siedziało dwoje ludzi, doświadczonych i będących nauczycielami życia jednocześnie. Pani Valerie specjalnie na tę okazję kupiła piękny kapelusz w kolorze granatu, doskonale pasujący do sukienki. Mecenas Wellinger dumnie siedział z osiemnastomiesięcznym wnukiem na kolanach po lewej stronie starszej kobiety. Kościół zapełniło też kilku znajomych i dalsza rodzina Andreasa.
Jednakże najważniejsze osoby stały u wejścia do świątyni. Śnieżnobiała, długa do ziemi i skromna sukienka podkreślała kobiece kształty panienki Becker. Była właśnie taka, o jakiej marzyła jej właścicielka. Kilka kosmyków jej włosów opadało na ramiona, reszta upięta, podtrzymywana białym kwiatem. Andreas natomiast przywdział czarny garnitur, białą koszulę i muszkę, która pamiętała pierwsze randki i była noszona z niezwykle dużym sentymentem.
To był ich dzień. Pomimo kilku sprzeczek, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich miesięcy, nie rozstali się. Pierścionek został przyjęty ze łzami w oczach i niedowierzaniem. Ale stali tam i wszystko stawało się coraz to bardziej wyraziste i dorosłe. Ów decyzja była niezaprzeczalnie doskonałym planem na przyszłość. Przyszłość, która była wynikiem przeszłości, która to nie zostałaby zamieniona przez nich na żadną inną.
Sakramentalne 'tak'. Łzy na policzkach skoczków, na policzkach teścia i panny młodej. Bastian, roześmiany i szczęśliwy, głośno wypowiadający dwa słowa: 'mama' i 'tata'. Nieopisana radość i spełnienie, tak długo wyczekiwane.
Przypominając sobie Carinę sprzed wielu miesięcy, nikt nie przypuszczałby, jaką drogę będzie jej dane pokonać. Wiele zawodów, złe chwile, momenty poddania się. Ale czymże byłoby życie bez nadziei? Nadziei na niedzielne ciasto pani Meyer, na powrót do dawnej sprawności i poprawny rozwój owocu miłości. Celem jest szczęście, choćbyśmy musieli po nie wchodzić na sam szczyt Burdż Chalify. Nic nie jest w stanie złamać człowieka, który ma po co żyć. Płacz, ucieczka, pięść na ścianie. Całość doprowadziła do zrozumienia wartości życia.
Nie wiem, jak długo będą kochać się miłością bezgraniczną i czy Bastian będzie miał rodzeństwo. Czy Andreas powróci do swojej formy sprzed wypadku. Może Heidi i Carina kiedyś znów znajdą wspólny język, a ich pociechy będą razem chodzić do klasy? Może Carina ukończy studiować matematykę? Nie wiem, czy wszystko będzie tak kolorowe, jak jest teraz. Ale jedno wiem na pewno.
Czasem trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej. Wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście.
Małe, wielkie szczęście.
Witam! :)
Epilogi mają to do siebie, że są świadkami łez.
Dokonałam czegoś, czego kilka miesięcy temu nie byłam pewna. Skończyłam pisać historię wielkiej miłości i nie mniejszych komplikacji. I jestem z siebie dumna.
Epilogi mają również to do siebie, że tuż po nich przychodzi czas na zwierzenia i podziękowania. Zacznę od tego pierwszego.
Historia Cariny i jej stanów emocjonalnych wcale nie jest przypadkowa. Carina to ja, ja to Carina. Przez niespełna rok walczyłam ze sobą i swoimi stanami depresyjnopodobnymi. Każda myśl Cariny była moją, przekonwertowaną. Chociaż było mi ciężko, zawsze mogłam liczyć na jedno. Że kiedy otworzę kartę bloggera i wyrzucę z siebie wszystko, będzie mi łatwiej funkcjonować. Pisanie stało się odskocznią, o niepodważalnej wadze. Dzisiaj wiem, że wygrałam. Jak Carina. I mimo że ja miłości swojego życia jeszcze nie spotkałam, mam nadzieję. Nie poddaję się, jak kiedyś.
Uśmiech, spełnione marzenia i ludzie, którzy nie pozwalają Ci upaść. To moja recepta na szczęście. Czy to małe, czy duże. Chciałam ujawnić się przed Wami i przyznać do słabości, bo wiem, że dotyka to wielu osób, a one wcale nie chcą pomocy. Nie wierzą w latarki i w baterie. Ja wierzę, bo właśnie to pozwoliło mi być tym, kim dzisiaj jestem. Jedną z najszczęśliwszych na świecie nastolatek (która już wkrótce wkroczy w świat dorosłych), z głową pełną pomysłów i chęcią życia.
Dziękuję Misia!
Za pomoc w ogarnięciu wszystkiego - życia i bloga. Za mobilizowanie mnie do spełniania się w tym, co kocham. Za wysłuchiwanie fabuły, za pomoc merytoryczną. Za obecność - bez Ciebie nie byłabym w stanie skończyć tego bloga i być tu, gdzie jestem. Kocham Cię!
Dziękuję Tusia!
Za doradzanie w kwestiach bloga i podnoszenie mnie na duchu. Twoje słowa i cytaty pomagały mi zebrać się, znaleźć wenę i tworzyć. Bez Ciebie ten blog zdecydowanie nie byłby taki, jaki jest, a Carina zapewne nie wróciłaby do świata, w którym panuje rzeczywistość. Kocham Cię!
Dziękuję Ola!
Za przepiękny szablon! Nigdy mnie nie zawiodłaś i jestem Ci ogromnie wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłaś :)
Ale największe i niesamowicie szczere podziękowania należą się Tobie.
Tobie, każdemu/każdej z Was osobno. Za wiele miłych słów, za pochwały, komplementy, wytykanie błędów. Pomogłeś/aś mi przebrnąć przez najtrudniejszy okres mojego życia, chociaż nie byłeś/aś tego świadoma. Do końca świata będę pamiętać o każdym pojedynczym słowie, jakie było skierowane do mnie. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że mogłam dać Tobie cząstkę swoich myśli i pokazać prawdziwą siebie.
Historia Andreasa i Cariny Wellingerów nie jest końcem. To dopiero początek. Będę pisać i nie zamierzam nigdy przestawać. Już wkrótce chciałabym przedstawić Wam Lorelei i Michaela Hayboecka. Mam nadzieję, że chociaż część z Was zostanie ze mną :)
Dziękuję za wszystko raz jeszcze. Dziękuję za pokazanie mi drogi, którą będę podążać.
I wiem, że się nie zgubię.
Dominika x
sobota, 19 marca 2016
niedziela, 3 stycznia 2016
Rozdział VIII. Definicja szczęścia.
Trzy bilety leżały na szafce w salonie. Dwie, zapakowane po brzeg, torby podróżne z najniezbędniejszymi rzeczami stały od poprzedniego wieczoru w korytarzu pod wieszakiem na płaszcze. Jedno miejsce, które miało stać się miastem początku czegoś nowego.
Kwilenie, którego odgłos stawał się coraz to silniejszy, przerwało spożywanie śniadania. Bastian przebudził się z drzemki wcześniej niż miał to w zwyczaju. Niechętnie wstałam od stołu, gdzie siedziałam naprzeciw ukochanego i zajadałam się tostami przygotowanymi przez siebie.
Maleństwo leżało w swoim łóżeczku przykryte zieloną kołderką. Kiedy dostrzegło moją obecność, zaczęło stopniowo się uspokajać i rozglądać po pomieszczeniu. Wzięłam syna na ręce, przewinęłam, gdyż najpewniej dyskomfort sprawiał, że chłopiec płakał. Zapominając o pozostawionym jedzeniu, zaczęłam bawić się z czteromiesięcznym dzieckiem, uprzednio kładąc je na sypialnianym łóżku. Pochwyciłam za grzechotkę, nie spuszczając wzroku z malca i zaczęłam nią delikatnie potrząsać. Bastian ożywił się, jego wzrok zatrzymał się na zabawce, a maleńkie rączki jeszcze nieporadnie chciały po nią sięgnąć. Robił przy tym śmieszne miny, co chwila śmiejąc się. Tak niewiele starczało mu, by być szczęśliwym.
- Zastanawiam się, kiedy ostatnio na spokojnie zjadłaś jakikolwiek posiłek - usłyszałam za plecami męski głos. Wiedziałam, że stał oparty o framugę drzwi i patrzył na mnie, ale nie odwróciłam się.
- To propozycja zamiany ról? - zapytałam Andreasa uśmiechając się do siebie tak, by nie zauważył. Kilka kroków i grzechotka wyjęta z dłoni. I krótkie 'tak'.
Wróciłam do swoich zimnych już tostów i zaczęłam zajadać się ze smakiem. Kilka ostatnich tygodni uświadomiło mnie, że każdy mały gest jest składową sukcesu. Mężczyzna marzeń u boku, syn i walka z samą sobą. Każdy element życia dawał nadzieję. Utwierdzałam się w tym, że będzie tylko lepiej. Chyba właśnie to było zalążkiem drogi do szczęścia. Dopiłam równie chłodną herbatę. Smakowała lepiej niż kiedykolwiek. Naczynia wstawiłam do zlewu, starłam okruszki ze stołu, powsuwałam krzesła.
Powróciwszy do sypialni, zastałam swoich mężczyzn leżących obok siebie. Maleńka dłoń zaciśnięta na wskazującym palcu ojca. Oczy wpatrzone w zaślinioną buzię. Grzechotka zrzucona na podłogę. Tego życia, które pełne było niedoskonałości nie zamieniłabym na żadne inne. Usiadłam na brzegu łóżka tak, by być zwróconą przodem do domowników. Wsparłam się dłonią, a uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy.
- Grzechem jest przerwanie takiej chwili, ale za dwie godziny odjeżdża nasz pociąg, a nie chciałabym się na niego spóźnić. Bastian musi zostać nakarmiony, ostatnie rzeczy dopakowane. Tata będzie po nas za nieco ponad godzinę i mam nadzieję, że do tego czasu wszystko dopniemy na ostatni guzik - poinformowałam ukochanego i wzięłam malca na ręce, by mógł, zgodnie ze swoim rozkładem dnia, zjeść.
Wellinger senior obiecał zawieźć nas na dworzec, gdyż Andreas nie powrócił jeszcze do pełnej sprawności po wypadku i jego koordynacja była dość ograniczona, a chodzenie nadal sprawiało problem. Był w trakcie rehabilitacji, która, niestety, powoli i prawie niezauważalnie dawała efekty. Noga była osłabiona i każdy krok był niepewny. Czasem skarżył się też na ból kręgosłupa. Ale jego celem był powrót na skocznię i żadne z nas nie wyobrażało sobie innej przyszłości.
- Może dopakuję jeszcze tego króliczka, z którym Bastian się nie rozstaje? - zapytał głos z salonu. Nie przerywając karmienia rzuciłam, że to dobry pomysł i że mógłby również spakować ładowarkę do mojego telefonu, koniecznie pamiętał o swoich tabletkach i oczywiście biletach na pociąg. Gdy tylko zdało się słyszeć dźwięk zasuwanego zamka i my skończyliśmy wykonywaną czynność. Położyłam synka na ramieniu, by mogło mu się odbić. Chodziłam w takiej pozycji po mieszkaniu i sprawdzałam, czy wszystko zostało wyłączone i czy aby czegoś nie zapomnieliśmy. Kiedy zakończyłam obchód mieszkania, a i ryzyko zakrztuszenia się pokarmem minęło, ubrałam dziecko we wcześniej wyprasowane przez jego tatę ubrania, założyłam kurteczkę i cienką czapeczkę.
- Zabierz go już na zewnątrz - poprosiłam skoczka, a sama założyłam szybko sweter i ukochane, już schodzone trampki - I nie zapomnij o kuli, bo wtedy możemy pomarzyć o jakimkolwiek spacerze!
Chłopak uśmiechnął się do mnie, zabrał postawioną przy szafie, wcześniej wspomnianą rzecz i wyjechał wózkiem na dwór. Ostatni raz rzuciłam okiem na przestrzeń, która znajdowała się w moim zasięgu, wróciłam się do salonu po zapomniane bilety, włożyłam do podręcznej torebki i w dłonie chwyciłam bagaże. Ojciec chłopaka czekał już na podjeździe i pomagał mu złożyć wózek wnuka, który już siedział w samochodzie, gdzie i ja za moment, tuż obok niego, miałam zająć miejsce. Zakluczywszy drzwi i spojrzawszy na mężczyzn poczułam, że będą to dni, których nigdy nie zapomnę. Spędzone z osobami, które kocham i które całkowicie zmieniły moje życie.
Podróż minęła spokojnie, chociaż na początku siedmiogodzinnych wojaży niemowlę było dość niespokojne. Jednakże obecność rodziców, kilka kołysanek i królik pozwoliły opanować strach. Rodzice natomiast powspominali czasy, kiedy byli jeszcze wolnymi nastolatkami mającymi zaledwie zarys przyszłego życia. Kiedy nawet przez myśl nie przeszło im, że zostaną rodzicami, że będą musieli tak szybko dorosnąć. Kiedy nie spodziewali się depresji i wypadku. Kiedy sądzili, że życie jest łatwe, a skomplikowane jest jedynie logistyczne dogranie zawodów i chwil tylko dla siebie. Kiedy byli beztroscy, a wolny czas lubili spędzać siedząc pod skocznią. Podekscytowanie wyjazdem sięgało zenitu, endorfiny wydzieliły się, głowa leżała na jego ramieniu. Czasem tęskniłam za chwilami bliskości, kiedy głaszcząc mnie po plecach sprawiał, że czułam się tylko jego. Potrzebowałam potwierdzenia, że jest dla mnie i że będzie. Każde wydarzenie ostatnich tygodni, każda wizyta u psychologa i w szpitalu były elementami, które nas do siebie zbliżyły. Wspólne obserwowanie, jak nasz syn rośnie, jakie robi postępy były czymś niesamowitym. Czułam wewnętrzną siłę i radość.
Przyjechawszy do hotelu odstawiliśmy torby, Andreas delikatnie rozebrał malca z kurteczki tak, by ten mógł kontynuować sen, buty niedbale postawiliśmy przy wejściu. Dziewiętnastolatek ujął moją twarz i pocałował z nos, by po chwili ustami musnąć moje wargi. Plecami dotknęłam zimnej ściany i naparłam na nią. Zmniejszył odległość między nami i nie przestawał całować. Po chwili jednak odsunął się i spojrzał w przestrzeń nade mną. Wzrok skierowałam na jego twarz. Stał nieruchomo. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Chciałbym Ci coś powiedzieć.
Nie odezwałam się, ale spojrzeniem wywierałam na nim presję, by wydusił z siebie zdanie, które widocznie leżało mu na sercu.
- Kocham Cię. Dawno nie mówiłem Ci, jak bardzo Ciebie kocham - jego głos zdawał się być inny niż zwykle - Obiecuję poprawę. Dużo dla mnie znaczysz i zawsze będziesz dla mnie kimś niesamowicie wyjątkowym. Kocham Cię. Właśnie to chciałem Ci powiedzieć.
Dwa słowa. Dwa słowa, które powinny być oczywistością, ale nie były. Momentami sądziłam, że skoczek jest ze mną tylko ze względu na Bastiana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś mnie prawdziwie i szczerze kocha. Andreas sprawił, że zrozumiałam, jak ważne jest to wyznanie. Kocham Cię. Wzruszenie było ogromne, choć nie uroniłam ani jednej łzy. Sparaliżowało mnie, jak jego kilka minut wcześniej.
- Też Cię kocham, Andi. Czasem szeptałam to, gdy spałeś. Bałam się, że nie usłyszę tego z Twoich ust - uniosłam niemrawo kącik warg. Tak osobiste i intymne wyznanie kosztuje wiele wysiłku, by było szczere. Ale kiedy już dotrze do nas, czyni innymi ludźmi. Sprawia, że znów czujemy się jak na początku związku, odnawia więzy, dodaje pewności siebie. Takich chwil nie zapomina się nigdy.
Nazajutrz śniadanie spędziliśmy w hotelowej restauracji. Wellinger Junior leżał w wózku i obracał w rączkach zabawkę, którą co chwila wkładał do buzi. Zaczynał robić się ciekawy świata i poprzez każdy ze zmysłów chciał go poznać. Z przyjemnością patrzyło się, jakie robi postępy w rozwoju motorycznym.
- Zabieram Was dzisiaj na skocznię - ciszę przerwała informacja o formie spędzenia popołudnia. Słońce świeciło intensywnie, termometry wskazywały iście czerwcową temperaturę, zatem spacer na oddaloną o dwa kilometry Mühlenkopfschanze był trafionym pomysłem. Przygotowałam się na ów wyprawę pakując do torby rzeczy niezbędne młodej matce, przypomniałam ukochanemu o jego nieodłącznej towarzyszce dłuższych wypraw i byliśmy gotowi, by skierować się ku miejscu bliskiemu sercu Andiego.
Słońce tak nas oślepiało, że w duchu cieszyłam się, że w torebce znalazłam miejsce na okulary słoneczne. Pogoda była wprost idealna na spędzenie czasu na powietrzu. Skocznia, pod którą się znajdowaliśmy, latem wyglądała równie zjawiskowo jak zimą. Wyjątkiem był jedynie brak śniegu i błoga cisza. Niesamowity spokój i żadnej żywej duszy w promieniu kilkuset metrów. Andreas złapał mnie za dłoń i zaczął prowadzić ku pewnej furtce, schowanej z zupełnie innej strony niż ta, gdzie znajduje się droga dla zwiedzających i kibicujących. Z trudem udało mi się tam wjechać wózkiem ze względu na dość ciasne przejście. O dziwo, gdy Andreas nacisnął klamkę, bramka ustąpiła. Spojrzałam zdziwiona na jego osobę, która ręką zapraszała do wejścia. Uśmiechnięta przeszłam przez nią, pchając przed sobą wózek.
- Tutaj musimy go zostawić. Weź, proszę, Bastiana na ręce i usiądźmy tam, na krzesełkach - kolejny raz wskazał dłonią miejsce, które miał na myśli. Bez zastanowienia wykonałam prośbę, wzięłam w ramiona syna, który od kilku minut nie spał i rozglądał się po okolicy, a pojazd zostawiłam w miejscu, gdzie stał. Podążyłam za skoczkiem, który dzielnie radził sobie ze schodkami i wspinał się powoli aż doszliśmy w miejsce, które sobie upatrzył. Usiedliśmy i oboje przyglądaliśmy się skoczni.
- To tutaj pierwszy raz zabrałeś mnie na zawody.
- Zgadza się. Dlatego chciałem, by Bastian zobaczył ją jako pierwszą - poprawił synowi czapeczkę, która zjechała mu na oczy i uniemożliwiała podziwianie widoków - Będziesz tutaj kiedyś skakał, jak tata.
- Z chęcią już założyłbyś mu narty na stópki, mam rację? - zaśmiałam się. W oczach ukochanego widziałam iskierki, kiedy tylko poruszał temat skoków i opowiadał o tym dziecku.
- Chciałbym wiele rzeczy. Chciałbym, by od najmłodszych lat miał kontakt ze sportem. Chciałbym, by przejął pasję po swoim tacie. Chciałbym co rok zabierać Was na zawody do Willingen, Kuusamo czy tej nieszczęsnej Planicy.
- Z tym Kuusamo uważaj, bo jeśli kolejny rok zawody miałyby się tam nie odbyć, to szkoda drogi - przerwałam mu, wspominając o wyjątkowości warunków w tym fińskim mieście. Skoczek tylko się uśmiechnął i kontynuował.
- Chciałbym móc całować Cię w czoło przed każdym wyjazdem na zawody aż do dnia zakończenia kariery. Marzę, by uśmiech nigdy nie schodził z Twojej twarzy. Nie widzę innej perspektywy niż wspólne biwaki co lato, niż coniedzielne podwieczorki u pani Valerie spędzone w gronie naszej rodziny, niż patrzenie, jak nasz syn dorasta. Chciałbym wiedzieć czy moja obecność wprowadza coś do Twojego życia.
Położyłam dłoń na jego policzku i zaczęłam wpatrywać się w jego oczy, w których zakochałam się, gdy tylko je ujrzałam. Bastian, którego trzymałam w ramionach w pozycji półleżącej, zaczął głużyć. Nie mogłam oderwać wzroku od mężczyzny, którego kochałam. Andreas złapał moją rękę w nadgarstku i palcem wskazującym gładził zewnętrzną stronę mojej dłoni. Mogłabym tak trwać wieczność. Jego ciepłe spojrzenie i dotyk uświadamiały, że jest mi niesamowicie bliski. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, a drugą ręką zaczął szukać czegoś w kieszeni bluzy, którą miał na sobie. Prawą dłoń odsunął od mojej i pochwycił kulę, by ułatwić sobie poderwanie się z siedzenia i wstanie. Obserwowałam go uważnie, Bastian nie przestawał gaworzyć, a on cały czas się uśmiechał.
- Wiem, że powinienem teraz klęknąć, ale mam nadzieję, że okażesz wyrozumiałość - stał przede mną, z jedną ręką schowaną w kieszeni i zaciśniętą na jakimś przedmiocie - Nie wspomniałem o jeszcze jednym moim marzeniu. Chciałbym jeszcze tylko jednego - delikatnie wysunął rękę z zawartością kieszeni i zaczął otwierać pudełeczko.
Zamarłam. Osłupiałam. Nadal na niego patrzyłam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć przez gulę rosnącą w moim gardle. Czas zwolnił, a ja jak najszybciej chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej.
- Chciałbym, byś została moją żoną, panno Becker.
Dzień dobry :)
Długo zastanawiałam się, co mogłabym przekazać Wam, wracając po tak długiej przerwie. Powinnam przeprosić, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego, ponieważ napisanie tego rozdziału kosztowało mnie niesamowicie dużo. Coś się kończy. Kończy się wielka i bardzo ważna część mojego życia. Znalezienie w sobie siły zajęło wiele czasu. Dziś mogę powiedzieć, że tęskniłam. I właśnie z tym Was zostawię.
Kwilenie, którego odgłos stawał się coraz to silniejszy, przerwało spożywanie śniadania. Bastian przebudził się z drzemki wcześniej niż miał to w zwyczaju. Niechętnie wstałam od stołu, gdzie siedziałam naprzeciw ukochanego i zajadałam się tostami przygotowanymi przez siebie.
Maleństwo leżało w swoim łóżeczku przykryte zieloną kołderką. Kiedy dostrzegło moją obecność, zaczęło stopniowo się uspokajać i rozglądać po pomieszczeniu. Wzięłam syna na ręce, przewinęłam, gdyż najpewniej dyskomfort sprawiał, że chłopiec płakał. Zapominając o pozostawionym jedzeniu, zaczęłam bawić się z czteromiesięcznym dzieckiem, uprzednio kładąc je na sypialnianym łóżku. Pochwyciłam za grzechotkę, nie spuszczając wzroku z malca i zaczęłam nią delikatnie potrząsać. Bastian ożywił się, jego wzrok zatrzymał się na zabawce, a maleńkie rączki jeszcze nieporadnie chciały po nią sięgnąć. Robił przy tym śmieszne miny, co chwila śmiejąc się. Tak niewiele starczało mu, by być szczęśliwym.
- Zastanawiam się, kiedy ostatnio na spokojnie zjadłaś jakikolwiek posiłek - usłyszałam za plecami męski głos. Wiedziałam, że stał oparty o framugę drzwi i patrzył na mnie, ale nie odwróciłam się.
- To propozycja zamiany ról? - zapytałam Andreasa uśmiechając się do siebie tak, by nie zauważył. Kilka kroków i grzechotka wyjęta z dłoni. I krótkie 'tak'.
Wróciłam do swoich zimnych już tostów i zaczęłam zajadać się ze smakiem. Kilka ostatnich tygodni uświadomiło mnie, że każdy mały gest jest składową sukcesu. Mężczyzna marzeń u boku, syn i walka z samą sobą. Każdy element życia dawał nadzieję. Utwierdzałam się w tym, że będzie tylko lepiej. Chyba właśnie to było zalążkiem drogi do szczęścia. Dopiłam równie chłodną herbatę. Smakowała lepiej niż kiedykolwiek. Naczynia wstawiłam do zlewu, starłam okruszki ze stołu, powsuwałam krzesła.
Powróciwszy do sypialni, zastałam swoich mężczyzn leżących obok siebie. Maleńka dłoń zaciśnięta na wskazującym palcu ojca. Oczy wpatrzone w zaślinioną buzię. Grzechotka zrzucona na podłogę. Tego życia, które pełne było niedoskonałości nie zamieniłabym na żadne inne. Usiadłam na brzegu łóżka tak, by być zwróconą przodem do domowników. Wsparłam się dłonią, a uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy.
- Grzechem jest przerwanie takiej chwili, ale za dwie godziny odjeżdża nasz pociąg, a nie chciałabym się na niego spóźnić. Bastian musi zostać nakarmiony, ostatnie rzeczy dopakowane. Tata będzie po nas za nieco ponad godzinę i mam nadzieję, że do tego czasu wszystko dopniemy na ostatni guzik - poinformowałam ukochanego i wzięłam malca na ręce, by mógł, zgodnie ze swoim rozkładem dnia, zjeść.
Wellinger senior obiecał zawieźć nas na dworzec, gdyż Andreas nie powrócił jeszcze do pełnej sprawności po wypadku i jego koordynacja była dość ograniczona, a chodzenie nadal sprawiało problem. Był w trakcie rehabilitacji, która, niestety, powoli i prawie niezauważalnie dawała efekty. Noga była osłabiona i każdy krok był niepewny. Czasem skarżył się też na ból kręgosłupa. Ale jego celem był powrót na skocznię i żadne z nas nie wyobrażało sobie innej przyszłości.
- Może dopakuję jeszcze tego króliczka, z którym Bastian się nie rozstaje? - zapytał głos z salonu. Nie przerywając karmienia rzuciłam, że to dobry pomysł i że mógłby również spakować ładowarkę do mojego telefonu, koniecznie pamiętał o swoich tabletkach i oczywiście biletach na pociąg. Gdy tylko zdało się słyszeć dźwięk zasuwanego zamka i my skończyliśmy wykonywaną czynność. Położyłam synka na ramieniu, by mogło mu się odbić. Chodziłam w takiej pozycji po mieszkaniu i sprawdzałam, czy wszystko zostało wyłączone i czy aby czegoś nie zapomnieliśmy. Kiedy zakończyłam obchód mieszkania, a i ryzyko zakrztuszenia się pokarmem minęło, ubrałam dziecko we wcześniej wyprasowane przez jego tatę ubrania, założyłam kurteczkę i cienką czapeczkę.
- Zabierz go już na zewnątrz - poprosiłam skoczka, a sama założyłam szybko sweter i ukochane, już schodzone trampki - I nie zapomnij o kuli, bo wtedy możemy pomarzyć o jakimkolwiek spacerze!
Chłopak uśmiechnął się do mnie, zabrał postawioną przy szafie, wcześniej wspomnianą rzecz i wyjechał wózkiem na dwór. Ostatni raz rzuciłam okiem na przestrzeń, która znajdowała się w moim zasięgu, wróciłam się do salonu po zapomniane bilety, włożyłam do podręcznej torebki i w dłonie chwyciłam bagaże. Ojciec chłopaka czekał już na podjeździe i pomagał mu złożyć wózek wnuka, który już siedział w samochodzie, gdzie i ja za moment, tuż obok niego, miałam zająć miejsce. Zakluczywszy drzwi i spojrzawszy na mężczyzn poczułam, że będą to dni, których nigdy nie zapomnę. Spędzone z osobami, które kocham i które całkowicie zmieniły moje życie.
Podróż minęła spokojnie, chociaż na początku siedmiogodzinnych wojaży niemowlę było dość niespokojne. Jednakże obecność rodziców, kilka kołysanek i królik pozwoliły opanować strach. Rodzice natomiast powspominali czasy, kiedy byli jeszcze wolnymi nastolatkami mającymi zaledwie zarys przyszłego życia. Kiedy nawet przez myśl nie przeszło im, że zostaną rodzicami, że będą musieli tak szybko dorosnąć. Kiedy nie spodziewali się depresji i wypadku. Kiedy sądzili, że życie jest łatwe, a skomplikowane jest jedynie logistyczne dogranie zawodów i chwil tylko dla siebie. Kiedy byli beztroscy, a wolny czas lubili spędzać siedząc pod skocznią. Podekscytowanie wyjazdem sięgało zenitu, endorfiny wydzieliły się, głowa leżała na jego ramieniu. Czasem tęskniłam za chwilami bliskości, kiedy głaszcząc mnie po plecach sprawiał, że czułam się tylko jego. Potrzebowałam potwierdzenia, że jest dla mnie i że będzie. Każde wydarzenie ostatnich tygodni, każda wizyta u psychologa i w szpitalu były elementami, które nas do siebie zbliżyły. Wspólne obserwowanie, jak nasz syn rośnie, jakie robi postępy były czymś niesamowitym. Czułam wewnętrzną siłę i radość.
Przyjechawszy do hotelu odstawiliśmy torby, Andreas delikatnie rozebrał malca z kurteczki tak, by ten mógł kontynuować sen, buty niedbale postawiliśmy przy wejściu. Dziewiętnastolatek ujął moją twarz i pocałował z nos, by po chwili ustami musnąć moje wargi. Plecami dotknęłam zimnej ściany i naparłam na nią. Zmniejszył odległość między nami i nie przestawał całować. Po chwili jednak odsunął się i spojrzał w przestrzeń nade mną. Wzrok skierowałam na jego twarz. Stał nieruchomo. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.
- Chciałbym Ci coś powiedzieć.
Nie odezwałam się, ale spojrzeniem wywierałam na nim presję, by wydusił z siebie zdanie, które widocznie leżało mu na sercu.
- Kocham Cię. Dawno nie mówiłem Ci, jak bardzo Ciebie kocham - jego głos zdawał się być inny niż zwykle - Obiecuję poprawę. Dużo dla mnie znaczysz i zawsze będziesz dla mnie kimś niesamowicie wyjątkowym. Kocham Cię. Właśnie to chciałem Ci powiedzieć.
Dwa słowa. Dwa słowa, które powinny być oczywistością, ale nie były. Momentami sądziłam, że skoczek jest ze mną tylko ze względu na Bastiana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś mnie prawdziwie i szczerze kocha. Andreas sprawił, że zrozumiałam, jak ważne jest to wyznanie. Kocham Cię. Wzruszenie było ogromne, choć nie uroniłam ani jednej łzy. Sparaliżowało mnie, jak jego kilka minut wcześniej.
- Też Cię kocham, Andi. Czasem szeptałam to, gdy spałeś. Bałam się, że nie usłyszę tego z Twoich ust - uniosłam niemrawo kącik warg. Tak osobiste i intymne wyznanie kosztuje wiele wysiłku, by było szczere. Ale kiedy już dotrze do nas, czyni innymi ludźmi. Sprawia, że znów czujemy się jak na początku związku, odnawia więzy, dodaje pewności siebie. Takich chwil nie zapomina się nigdy.
Nazajutrz śniadanie spędziliśmy w hotelowej restauracji. Wellinger Junior leżał w wózku i obracał w rączkach zabawkę, którą co chwila wkładał do buzi. Zaczynał robić się ciekawy świata i poprzez każdy ze zmysłów chciał go poznać. Z przyjemnością patrzyło się, jakie robi postępy w rozwoju motorycznym.
- Zabieram Was dzisiaj na skocznię - ciszę przerwała informacja o formie spędzenia popołudnia. Słońce świeciło intensywnie, termometry wskazywały iście czerwcową temperaturę, zatem spacer na oddaloną o dwa kilometry Mühlenkopfschanze był trafionym pomysłem. Przygotowałam się na ów wyprawę pakując do torby rzeczy niezbędne młodej matce, przypomniałam ukochanemu o jego nieodłącznej towarzyszce dłuższych wypraw i byliśmy gotowi, by skierować się ku miejscu bliskiemu sercu Andiego.
Słońce tak nas oślepiało, że w duchu cieszyłam się, że w torebce znalazłam miejsce na okulary słoneczne. Pogoda była wprost idealna na spędzenie czasu na powietrzu. Skocznia, pod którą się znajdowaliśmy, latem wyglądała równie zjawiskowo jak zimą. Wyjątkiem był jedynie brak śniegu i błoga cisza. Niesamowity spokój i żadnej żywej duszy w promieniu kilkuset metrów. Andreas złapał mnie za dłoń i zaczął prowadzić ku pewnej furtce, schowanej z zupełnie innej strony niż ta, gdzie znajduje się droga dla zwiedzających i kibicujących. Z trudem udało mi się tam wjechać wózkiem ze względu na dość ciasne przejście. O dziwo, gdy Andreas nacisnął klamkę, bramka ustąpiła. Spojrzałam zdziwiona na jego osobę, która ręką zapraszała do wejścia. Uśmiechnięta przeszłam przez nią, pchając przed sobą wózek.
- Tutaj musimy go zostawić. Weź, proszę, Bastiana na ręce i usiądźmy tam, na krzesełkach - kolejny raz wskazał dłonią miejsce, które miał na myśli. Bez zastanowienia wykonałam prośbę, wzięłam w ramiona syna, który od kilku minut nie spał i rozglądał się po okolicy, a pojazd zostawiłam w miejscu, gdzie stał. Podążyłam za skoczkiem, który dzielnie radził sobie ze schodkami i wspinał się powoli aż doszliśmy w miejsce, które sobie upatrzył. Usiedliśmy i oboje przyglądaliśmy się skoczni.
- To tutaj pierwszy raz zabrałeś mnie na zawody.
- Zgadza się. Dlatego chciałem, by Bastian zobaczył ją jako pierwszą - poprawił synowi czapeczkę, która zjechała mu na oczy i uniemożliwiała podziwianie widoków - Będziesz tutaj kiedyś skakał, jak tata.
- Z chęcią już założyłbyś mu narty na stópki, mam rację? - zaśmiałam się. W oczach ukochanego widziałam iskierki, kiedy tylko poruszał temat skoków i opowiadał o tym dziecku.
- Chciałbym wiele rzeczy. Chciałbym, by od najmłodszych lat miał kontakt ze sportem. Chciałbym, by przejął pasję po swoim tacie. Chciałbym co rok zabierać Was na zawody do Willingen, Kuusamo czy tej nieszczęsnej Planicy.
- Z tym Kuusamo uważaj, bo jeśli kolejny rok zawody miałyby się tam nie odbyć, to szkoda drogi - przerwałam mu, wspominając o wyjątkowości warunków w tym fińskim mieście. Skoczek tylko się uśmiechnął i kontynuował.
- Chciałbym móc całować Cię w czoło przed każdym wyjazdem na zawody aż do dnia zakończenia kariery. Marzę, by uśmiech nigdy nie schodził z Twojej twarzy. Nie widzę innej perspektywy niż wspólne biwaki co lato, niż coniedzielne podwieczorki u pani Valerie spędzone w gronie naszej rodziny, niż patrzenie, jak nasz syn dorasta. Chciałbym wiedzieć czy moja obecność wprowadza coś do Twojego życia.
Położyłam dłoń na jego policzku i zaczęłam wpatrywać się w jego oczy, w których zakochałam się, gdy tylko je ujrzałam. Bastian, którego trzymałam w ramionach w pozycji półleżącej, zaczął głużyć. Nie mogłam oderwać wzroku od mężczyzny, którego kochałam. Andreas złapał moją rękę w nadgarstku i palcem wskazującym gładził zewnętrzną stronę mojej dłoni. Mogłabym tak trwać wieczność. Jego ciepłe spojrzenie i dotyk uświadamiały, że jest mi niesamowicie bliski. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, a drugą ręką zaczął szukać czegoś w kieszeni bluzy, którą miał na sobie. Prawą dłoń odsunął od mojej i pochwycił kulę, by ułatwić sobie poderwanie się z siedzenia i wstanie. Obserwowałam go uważnie, Bastian nie przestawał gaworzyć, a on cały czas się uśmiechał.
- Wiem, że powinienem teraz klęknąć, ale mam nadzieję, że okażesz wyrozumiałość - stał przede mną, z jedną ręką schowaną w kieszeni i zaciśniętą na jakimś przedmiocie - Nie wspomniałem o jeszcze jednym moim marzeniu. Chciałbym jeszcze tylko jednego - delikatnie wysunął rękę z zawartością kieszeni i zaczął otwierać pudełeczko.
Zamarłam. Osłupiałam. Nadal na niego patrzyłam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć przez gulę rosnącą w moim gardle. Czas zwolnił, a ja jak najszybciej chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej.
- Chciałbym, byś została moją żoną, panno Becker.
Dzień dobry :)
Długo zastanawiałam się, co mogłabym przekazać Wam, wracając po tak długiej przerwie. Powinnam przeprosić, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego, ponieważ napisanie tego rozdziału kosztowało mnie niesamowicie dużo. Coś się kończy. Kończy się wielka i bardzo ważna część mojego życia. Znalezienie w sobie siły zajęło wiele czasu. Dziś mogę powiedzieć, że tęskniłam. I właśnie z tym Was zostawię.
Pozdrawiam cieplutko w ten zimny, styczniowy dzień. Trzymajcie się! ♥
problemem pisania ostatnich rozdziałów jest fakt,
że są ostatnimi
Dominika x
Subskrybuj:
Posty (Atom)