niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział VIII. Definicja szczęścia.

Trzy bilety leżały na szafce w salonie. Dwie, zapakowane po brzeg, torby podróżne z najniezbędniejszymi rzeczami stały od poprzedniego wieczoru w korytarzu pod wieszakiem na płaszcze. Jedno miejsce, które miało stać się miastem początku czegoś nowego.


Kwilenie, którego odgłos stawał się coraz to silniejszy, przerwało spożywanie śniadania. Bastian przebudził się z drzemki wcześniej niż miał to w zwyczaju. Niechętnie wstałam od stołu, gdzie siedziałam naprzeciw ukochanego i zajadałam się tostami przygotowanymi przez siebie.
Maleństwo leżało w swoim łóżeczku przykryte zieloną kołderką. Kiedy dostrzegło moją obecność, zaczęło stopniowo się uspokajać i rozglądać po pomieszczeniu. Wzięłam syna na ręce, przewinęłam, gdyż najpewniej dyskomfort sprawiał, że chłopiec płakał. Zapominając o pozostawionym jedzeniu, zaczęłam bawić się z czteromiesięcznym dzieckiem, uprzednio kładąc je na sypialnianym łóżku. Pochwyciłam za grzechotkę, nie spuszczając wzroku z malca i zaczęłam nią delikatnie potrząsać. Bastian ożywił się, jego wzrok zatrzymał się na zabawce, a maleńkie rączki jeszcze nieporadnie chciały po nią sięgnąć. Robił przy tym śmieszne miny, co chwila śmiejąc się. Tak niewiele starczało mu, by być szczęśliwym. 


- Zastanawiam się, kiedy ostatnio na spokojnie zjadłaś jakikolwiek posiłek - usłyszałam za plecami męski głos. Wiedziałam, że stał oparty o framugę drzwi i patrzył na mnie, ale nie odwróciłam się.
- To propozycja zamiany ról? - zapytałam Andreasa uśmiechając się do siebie tak, by nie zauważył. Kilka kroków i grzechotka wyjęta z dłoni. I krótkie 'tak'.


Wróciłam do swoich zimnych już tostów i zaczęłam zajadać się ze smakiem. Kilka ostatnich tygodni uświadomiło mnie, że każdy mały gest jest składową sukcesu. Mężczyzna marzeń u boku, syn i walka z samą sobą. Każdy element życia dawał nadzieję. Utwierdzałam się w tym, że będzie tylko lepiej. Chyba właśnie to było zalążkiem drogi do szczęścia. Dopiłam równie chłodną herbatę. Smakowała lepiej niż kiedykolwiek. Naczynia wstawiłam do zlewu, starłam okruszki ze stołu, powsuwałam krzesła. 


Powróciwszy do sypialni, zastałam swoich mężczyzn leżących obok siebie. Maleńka dłoń zaciśnięta na wskazującym palcu ojca. Oczy wpatrzone w zaślinioną buzię. Grzechotka zrzucona na podłogę. Tego życia, które pełne było niedoskonałości nie zamieniłabym na żadne inne. Usiadłam na brzegu łóżka tak, by być zwróconą przodem do domowników. Wsparłam się dłonią, a uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy.


- Grzechem jest przerwanie takiej chwili, ale za dwie godziny odjeżdża nasz pociąg, a nie chciałabym się na niego spóźnić. Bastian musi zostać nakarmiony, ostatnie rzeczy dopakowane. Tata będzie po nas za nieco ponad godzinę i mam nadzieję, że do tego czasu wszystko dopniemy na ostatni guzik - poinformowałam ukochanego i wzięłam malca na ręce, by mógł, zgodnie ze swoim rozkładem dnia, zjeść. 


Wellinger senior obiecał zawieźć nas na dworzec, gdyż Andreas nie powrócił jeszcze do pełnej sprawności po wypadku i jego koordynacja była dość ograniczona, a chodzenie nadal sprawiało problem. Był w trakcie rehabilitacji, która, niestety, powoli i prawie niezauważalnie dawała efekty. Noga była osłabiona i każdy krok był niepewny. Czasem skarżył się też na ból kręgosłupa. Ale jego celem był powrót na skocznię i żadne z nas nie wyobrażało sobie innej przyszłości.


- Może dopakuję jeszcze tego króliczka, z którym Bastian się nie rozstaje? - zapytał głos z salonu. Nie przerywając karmienia rzuciłam, że to dobry pomysł i że mógłby również spakować ładowarkę do mojego telefonu, koniecznie pamiętał o swoich tabletkach i oczywiście biletach na pociąg. Gdy tylko zdało się słyszeć dźwięk zasuwanego zamka i my skończyliśmy wykonywaną czynność. Położyłam synka na ramieniu, by mogło mu się odbić. Chodziłam w takiej pozycji po mieszkaniu i sprawdzałam, czy wszystko zostało wyłączone i czy aby czegoś nie zapomnieliśmy. Kiedy zakończyłam obchód mieszkania, a i ryzyko zakrztuszenia się pokarmem minęło, ubrałam dziecko we wcześniej wyprasowane przez jego tatę ubrania, założyłam kurteczkę i cienką czapeczkę. 


- Zabierz go już na zewnątrz - poprosiłam skoczka, a sama założyłam szybko sweter i ukochane, już schodzone trampki - I nie zapomnij o kuli, bo wtedy możemy pomarzyć o jakimkolwiek spacerze!


Chłopak uśmiechnął się do mnie, zabrał postawioną przy szafie, wcześniej wspomnianą rzecz i wyjechał wózkiem na dwór. Ostatni raz rzuciłam okiem na przestrzeń, która znajdowała się w moim zasięgu, wróciłam się do salonu po zapomniane bilety, włożyłam do podręcznej torebki i w dłonie chwyciłam bagaże. Ojciec chłopaka czekał już na podjeździe i pomagał mu złożyć wózek wnuka, który już siedział w samochodzie, gdzie i ja za moment, tuż obok niego, miałam zająć miejsce. Zakluczywszy drzwi i spojrzawszy na mężczyzn poczułam, że będą to dni, których nigdy nie zapomnę. Spędzone z osobami, które kocham i które całkowicie zmieniły moje życie.



Podróż minęła spokojnie, chociaż na początku siedmiogodzinnych wojaży niemowlę było dość niespokojne. Jednakże obecność rodziców, kilka kołysanek i królik pozwoliły opanować strach. Rodzice natomiast powspominali czasy, kiedy byli jeszcze wolnymi nastolatkami mającymi zaledwie zarys przyszłego życia. Kiedy nawet przez myśl nie przeszło im, że zostaną rodzicami, że będą musieli tak szybko dorosnąć. Kiedy nie spodziewali się depresji i wypadku. Kiedy sądzili, że życie jest łatwe, a skomplikowane jest jedynie logistyczne dogranie zawodów i chwil tylko dla siebie. Kiedy byli beztroscy, a wolny czas lubili spędzać siedząc pod skocznią. Podekscytowanie wyjazdem sięgało zenitu, endorfiny wydzieliły się, głowa leżała na jego ramieniu. Czasem tęskniłam za chwilami bliskości, kiedy głaszcząc mnie po plecach sprawiał, że czułam się tylko jego. Potrzebowałam potwierdzenia, że jest dla mnie i że będzie. Każde wydarzenie ostatnich tygodni, każda wizyta u psychologa i w szpitalu były elementami, które nas do siebie zbliżyły. Wspólne obserwowanie, jak nasz syn rośnie, jakie robi postępy były czymś niesamowitym. Czułam wewnętrzną siłę i radość. 



Przyjechawszy do hotelu odstawiliśmy torby, Andreas delikatnie rozebrał malca z kurteczki tak, by ten mógł kontynuować sen, buty niedbale postawiliśmy przy wejściu. Dziewiętnastolatek ujął moją twarz i pocałował z nos, by po chwili ustami musnąć moje wargi. Plecami dotknęłam zimnej ściany i naparłam na nią. Zmniejszył odległość między nami i nie przestawał całować. Po chwili jednak odsunął się  i spojrzał w przestrzeń nade mną. Wzrok skierowałam na jego twarz. Stał nieruchomo. Wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał.


- Chciałbym Ci coś powiedzieć.


Nie odezwałam się, ale spojrzeniem wywierałam na nim presję, by wydusił z siebie zdanie, które widocznie leżało mu na sercu.


- Kocham Cię. Dawno nie mówiłem Ci, jak bardzo Ciebie kocham - jego głos zdawał się być inny niż zwykle - Obiecuję poprawę. Dużo dla mnie znaczysz i zawsze będziesz dla mnie kimś niesamowicie wyjątkowym. Kocham Cię. Właśnie to chciałem Ci powiedzieć.


Dwa słowa. Dwa słowa, które powinny być oczywistością, ale nie były. Momentami sądziłam, że skoczek jest ze mną tylko ze względu na Bastiana. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś mnie prawdziwie i szczerze kocha. Andreas sprawił, że zrozumiałam, jak ważne jest to wyznanie. Kocham Cię. Wzruszenie było ogromne, choć nie uroniłam ani jednej łzy. Sparaliżowało mnie, jak jego kilka minut wcześniej.


- Też Cię kocham, Andi. Czasem szeptałam to, gdy spałeś. Bałam się, że nie usłyszę tego z Twoich ust - uniosłam niemrawo kącik warg. Tak osobiste i intymne wyznanie kosztuje wiele wysiłku, by było szczere. Ale kiedy już dotrze do nas, czyni innymi ludźmi. Sprawia, że znów czujemy się jak na początku związku, odnawia więzy, dodaje pewności siebie. Takich chwil nie zapomina się nigdy.



Nazajutrz śniadanie spędziliśmy w hotelowej restauracji. Wellinger Junior leżał w wózku i obracał w rączkach zabawkę, którą co chwila wkładał do buzi. Zaczynał robić się ciekawy świata i poprzez każdy ze zmysłów chciał go poznać. Z przyjemnością patrzyło się, jakie robi postępy w rozwoju motorycznym.


- Zabieram Was dzisiaj na skocznię - ciszę przerwała informacja o formie spędzenia popołudnia. Słońce świeciło intensywnie, termometry wskazywały iście czerwcową temperaturę, zatem spacer na oddaloną o dwa kilometry Mühlenkopfschanze był trafionym pomysłem. Przygotowałam się na ów wyprawę pakując do torby rzeczy niezbędne młodej matce, przypomniałam ukochanemu o jego nieodłącznej towarzyszce dłuższych wypraw i byliśmy gotowi, by skierować się ku miejscu bliskiemu sercu Andiego.



Słońce tak nas oślepiało, że w duchu cieszyłam się, że w torebce znalazłam miejsce na okulary słoneczne. Pogoda była wprost idealna na spędzenie czasu na powietrzu. Skocznia, pod którą się znajdowaliśmy, latem wyglądała równie zjawiskowo jak zimą. Wyjątkiem był jedynie brak śniegu i błoga cisza. Niesamowity spokój i żadnej żywej duszy w promieniu kilkuset metrów. Andreas złapał mnie za dłoń i zaczął prowadzić ku pewnej furtce, schowanej z zupełnie innej strony niż ta, gdzie znajduje się droga dla zwiedzających i kibicujących. Z trudem udało mi się tam wjechać wózkiem ze względu na dość ciasne przejście. O dziwo, gdy Andreas nacisnął klamkę, bramka ustąpiła. Spojrzałam zdziwiona na jego osobę, która ręką zapraszała do wejścia. Uśmiechnięta przeszłam przez nią, pchając przed sobą wózek.


- Tutaj musimy go zostawić. Weź, proszę, Bastiana na ręce i usiądźmy tam, na krzesełkach - kolejny raz wskazał dłonią miejsce, które miał na myśli. Bez zastanowienia wykonałam prośbę, wzięłam w ramiona syna, który od kilku minut nie spał i rozglądał się po okolicy, a pojazd zostawiłam w miejscu, gdzie stał. Podążyłam za skoczkiem, który dzielnie radził sobie ze schodkami i wspinał się powoli aż doszliśmy w miejsce, które sobie upatrzył. Usiedliśmy i oboje przyglądaliśmy się skoczni. 


- To tutaj pierwszy raz zabrałeś mnie na zawody. 

- Zgadza się. Dlatego chciałem, by Bastian zobaczył ją jako pierwszą - poprawił synowi czapeczkę, która zjechała mu na oczy i uniemożliwiała podziwianie widoków - Będziesz tutaj kiedyś skakał, jak tata.
- Z chęcią już założyłbyś mu narty na stópki, mam rację? - zaśmiałam się. W oczach ukochanego widziałam iskierki, kiedy tylko poruszał temat skoków i opowiadał o tym dziecku.
- Chciałbym wiele rzeczy. Chciałbym, by od najmłodszych lat miał kontakt ze sportem. Chciałbym, by przejął pasję po swoim tacie. Chciałbym co rok zabierać Was na zawody do Willingen, Kuusamo czy tej nieszczęsnej Planicy.
- Z tym Kuusamo uważaj, bo jeśli kolejny rok zawody miałyby się tam nie odbyć, to szkoda drogi - przerwałam mu, wspominając o wyjątkowości warunków w tym fińskim mieście. Skoczek tylko się uśmiechnął i kontynuował.
- Chciałbym móc całować Cię w czoło przed każdym wyjazdem na zawody aż do dnia zakończenia kariery. Marzę, by uśmiech nigdy nie schodził z Twojej twarzy. Nie widzę innej perspektywy niż wspólne biwaki co lato, niż coniedzielne podwieczorki u pani Valerie spędzone w gronie naszej rodziny, niż patrzenie, jak nasz syn dorasta. Chciałbym wiedzieć czy moja obecność wprowadza coś do Twojego życia.


Położyłam dłoń na jego policzku i zaczęłam wpatrywać się w jego oczy, w których zakochałam się, gdy tylko je ujrzałam. Bastian, którego trzymałam w ramionach w pozycji półleżącej, zaczął głużyć. Nie mogłam oderwać wzroku od mężczyzny, którego kochałam. Andreas złapał moją rękę w nadgarstku i palcem wskazującym gładził zewnętrzną stronę mojej dłoni. Mogłabym tak trwać wieczność. Jego ciepłe spojrzenie i dotyk uświadamiały, że jest mi niesamowicie bliski. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, a drugą ręką zaczął szukać czegoś w kieszeni bluzy, którą miał na sobie. Prawą dłoń odsunął od mojej i pochwycił kulę, by ułatwić sobie poderwanie się z siedzenia i wstanie. Obserwowałam go uważnie, Bastian nie przestawał gaworzyć, a on cały czas się uśmiechał.


- Wiem, że powinienem teraz klęknąć, ale mam nadzieję, że okażesz wyrozumiałość - stał przede mną, z jedną ręką schowaną w kieszeni i zaciśniętą na jakimś przedmiocie - Nie wspomniałem o jeszcze jednym moim marzeniu. Chciałbym jeszcze tylko jednego - delikatnie wysunął rękę z zawartością kieszeni i zaczął otwierać pudełeczko.


Zamarłam. Osłupiałam. Nadal na niego patrzyłam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć przez gulę rosnącą w moim gardle. Czas zwolnił, a ja jak najszybciej chciałam wiedzieć, co wydarzy się dalej.


- Chciałbym, byś została moją żoną, panno Becker.




Dzień dobry :)
Długo zastanawiałam się, co mogłabym przekazać Wam, wracając po tak długiej przerwie. Powinnam przeprosić, ale nie zrobię tego. Nie zrobię tego, ponieważ napisanie tego rozdziału kosztowało mnie niesamowicie dużo. Coś się kończy. Kończy się wielka i bardzo ważna część mojego życia. Znalezienie w sobie siły zajęło wiele czasu. Dziś mogę powiedzieć, że tęskniłam. I właśnie z tym Was zostawię.

Pozdrawiam cieplutko w ten zimny, styczniowy dzień. Trzymajcie się! ♥


problemem pisania ostatnich rozdziałów jest fakt, 
że są ostatnimi



Dominika x


9 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział ❤ wzruszyłam się, a ostatnio nieczęsto to się dzieje! Romantyczny Andi, coś co z pewnością każdemu się podoba :D tak szczegółowo to opisałaś, że czułam się tak, jakbym sama to przeczytała ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. płaczę
    ryczę jak bóbr, płaczę jak dziecko, któemu zabrano zabawkę. autentycznie.
    e końce są potwornie ciężkie do stworzenia i jeszcze trudniejsze do wydania. odpada taka cząsteczka Ciebie nieprawdaż, słoneczko?
    miałaś rację, Andi to taki ideał tutaj, jezu. boże, ześlij nam takich, a nie tych cwelków, którzy nie potrafią nas docenić!
    ile trzeba odwagi w sobie, aby odważyć się na chociażby takie wyznanie. proste "kocham Cię" już dużo kosztuje, bo nie da się tego powiedzieć z taką lekkością do każdego człowieka.
    miłość Cariny i Andreasa mimo tylu kłód rzucanych im pod nogi wreszcie ma się dobrze. będzie dobrze, prawda? liczę, że w epilogu nie odpieprzysz nic złęgo i rozstaniesz się z tym opowiadaniem w mozliwie najlepszy sposób.
    dziękuję i kocham Cię! <3

    Twoja @ohmyhojbjerg aka Misia aka pani Tande-tna

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział, szczególnie szczere wyznania Andreasa. Mam nadzieję, że młoda mama przyjmie oświadczyny. Bardzo im kibicuje i mam nadzieję, że wraz z kończącym się opowiadaniem odnajdą wspólne szczęście.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, Nika, Kochanie, wyłapałam w tym rozdziale dwa zdania, które najbardziej pasują mi do pewnego rodzaju podsumowania całości: "Tak niewiele starczało mu, by być szczęśliwym. (...) Tego życia, które pełne było niedoskonałości nie zamieniłabym na żadne inne."
    Właśnie to chciałaś przekazać od samego początku, choć może nie zawsze o tym wiedziałaś/pamiętałaś. Że życie, choć pełne niedoskonałości, pęknięć i rys, jest wspaniałe - jest cudem. Bo jest Twoje własne, tylko Ty możesz je formować, zmieniać - ŻYĆ NIM. I cieszę się, że Carina również to zrozumiała.

    Zawsze zastanawiało mnie, jak łatwo przychodzi Ci pisanie takim... lekkim, zwiewnym wręcz stylem, który w idealny sposób oddaje wszystko wokół, w pełni, tak jakby w językowym 3D. To niesamowite. Nie trzeba zamykać oczu, by widzieć wszystko, o czym piszesz.

    Sam Bastian? Mój ukochany malutki chłopiec! Wiesz dobrze, jak takich kocham, haha. Chciałabym widzieć, jak dorasta.

    Oczywiście, jak to Ty, musiałaś sprawić, że będę miała ciarki i się wzruszę, standard. W każdym razie gdzieś na początku przez głowę przeleciała mi myśl "oświadczyny", ale kiedy Andi wreszcie to zrobił... myślałam, że wykonam podskok (prawie jak ze skoczni!) ze szczęścia i zacznę piszczeć. Oczywiście, że Carina się zgodzi(ła). Będą razem długo i szczęśliwie.

    Cieszę się, że razem z nią odnalazłaś szczęście, siłę i determinację. Jesteś tego warta.
    DZIĘKUJĘ CI ZA TO OPOWIADANIE, MAŁA. JESTEŚ NIEZWYKŁA. ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybaczam nieobecność, bo Andi się jej oświadczył w taki wspaniały sposób, awh ♥
    Rozdział dobry, tylko napotkałam błędy interpunkcyjne :/
    Ale nie przejmuj się, nie ma źle :D
    Czekam na następny xx
    @/beti_ju_ok

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz znalazłam twojego bloga super czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  7. Przekazałaś nam w tym rozdziale naprawdę dużo :) Dziękuję, że piszesz tą historię, która poprawia humor niejednej osobie. Mam nadzieję, że niedługo znowu tu powrócisz z kolejną bombą jak ta ♥ Powodzenia we wszystkim!
    PS.: Zapraszam też do siebie na specjalny post o skokach. Czekam na twoją opinię ;) http://cieszsiechwila-ld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Ta historia, jak i poprzednia jest wspaniała :) piszesz wspaniale i rób to proszę dalej :) Wracaj do nas szybko!
    Andi się oświadczył *_*

    Nominowałam Cię. Zapraszam po szczegóły: http://twojaimojadlon.blogspot.com/

    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń