poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział VII. Konwersacje, sznycel po wiedeńsku i niespodzianka.

- Zaraz Ci to podam, poczekaj - odłożywszy syna do łóżeczka, podeszłam do Andreasa, który usilnie próbował doczłapać się po kubek z herbatą aromatyzowaną. Noga w gipsie uniemożliwiała mu przemieszczanie się, ba!, nie powinna być też przeciążana, ale Niemiec chciał pokazać, że może być w takim momencie samodzielny.
- Poradziłbym sobie - nie tyle fuknął, co odpowiedział mi niezbyt przyjaznym tonem głosu. Doskonale wiedziałam, że zaistniała sytuacja nie jest dla niego szczęśliwym momentem w życiu. Że wolałby trenować. Dlatego też przymykałam oko na to, jak się do mnie odnosi. Zdawałam sobie sprawę, że każdy może mieć w życiu gorszy moment i należy to zaakceptować.


- Nie kłóćmy się - wręczyłam mu naczynie i usiadłam po jego lewej stronie - Teraz, kiedy wszystko zaczyna wracać do normy, postarajmy się, by i między nami było, jak kiedyś.


Andreas spojrzał w moją stronę, nadal dłonie ogrzewając ciepłym napojem. Kilka dni wstecz przeprowadziliśmy poważną rozmowę dotyczącą tego, co było, jak i tego, co będzie. Dla nas obojga ostatnie miesiące nie należały do najłatwiejszych. Pojawienie się na świecie Bastiana diametralnie mnie zmieniło i byłam tego w stu procentach świadoma. Jedynym problemem był fakt, iż nie potrafiłam tego zwalczyć. Dopiero wizyty u psychologa rozjaśniły mi życie. Będąc w trakcie leczenia, zauważyłam, że stałam się bardziej wyrozumiała i odporniejsza. A mimo to wciąż nie czułam się do końca szczęśliwa czy bezpieczna. Heidi zraniła mnie, jak nikt nigdy wcześniej. Naszą relację śmiało mogłam nazwać przyjaźnią. Jednak okazało się, że jej nie znam. Że nie chciała mojego uśmiechu, że chciała pozbawić mnie sensu życia. Dla mnie temat był zakończonym. Nie potrafiłam do tego wrócić. Jej słowa, z każdym kolejnym wspomnieniem, raniły bardziej. Andreas, ile mi wiadomo, również się z nią nie kontaktował. Widziałam, że chce walczyć, co budowało mnie. 


- Usiądź bliżej - poprosił, a ja wykonałam to, czego chciał. Objął mnie ramieniem, a ja, przyciągając nogi do tułowia, wtuliłam się delikatnie w jego ciało. Pocałował mnie w głowę, a następnie położył na niej swoją. Czułam łzy, napływające do moich oczu. Potrzebowałam jego bliskości i bałam się, że znów zostanę sama. Jego dotyk koił myśli, choć zlęknienie nie odpuszczało. Ale byłam w tamtym miejscu, by walczyć.



Wraz z początkiem maja Andreasowi zdjęto gips. Widziałam, że chłopak niecierpliwie odlicza dni, które dzielą go od treningów. Bałam się go hamować, bo wiedziałam, że popełniłabym błąd. Chciałam, by żył marzeniami, przyszłością. By miał punkt zaczepienia, który daje mu nadzieję. Bastian skończył trzy miesiące, natomiast ja zaczęłam brać sprawy w swoje ręce. Po dwóch wizytach w poradni razem z ukochanym, który chciał wspierać mnie duchowo, przepełniało mnie wyjątkowe uczucie. Radość życia powoli wracała tam, gdzie znajdować się powinna. Skoczek widział, ile to wszystko dla mnie znaczy i cieszył się z każdego postępu, jaki zaobserwował w moim zachowaniu. 


Pewne piątkowe popołudnie uwieńczyłam spacerem z synem do dziadka Wellingera. Andi został w domu, by nie forsować się. Mecenas Wellinger ugościł nas bardzo bogato, jak za każdym razem, kiedy u niego byliśmy. Podarował drobiazg swojemu wnukowi, a ze mną prowadził długą i intrygującą rozmowę o wszystkim. Oboje wspieraliśmy się, jak potrafiliśmy. Pojmowaliśmy nasze położenie, gdyż każde z nas toczyło walkę. Ojciec mojego chłopaka stał się dla mnie kimś ważnym i nie wyobrażałam sobie życia bez rozmów z nim. 

Wracając do meritum, po powrocie z drugiego końca Ruhpolding zastała mnie niespodzianka. Krzywo nakryty stół, niezapalona świeczka i dwa talerze stojące naprzeciw siebie. Wjechałam wózkiem do salonu, w którym znajdowało się ów miejsce przygotowane, najpewniej, do spożycia kolacji. Zdjęłam chłopcu czapeczkę i ruszyłam do kuchni. Zastałam tam Andreasa z telefonem przy uchu z wzrokiem wlepionym w patelnię. 


- Panierka ma mieć złoty kolor, tak? - zapytał rozmówcę po drugiej stronie słuchawki. Usłyszawszy odpowiedź pokiwał głową. Następnie zadał jeszcze jedno pytanie o przyrządzany posiłek - Po usmażeniu mam je położyć na papierowym ręczniku, by zebrać nadmiar tłuszczu?


Stałam cicho z rękoma założonym na piersiach, przyglądając się Niemcowi, który moment wcześniej odłożył telefon. Nieprawdopodobne. Mężczyzna, który miał zawsze opory przed wejściem do kuchni, dziś przyrządza kolację. Przewrócił mięso znajdujące się w głębokim tłuszczu, na drugą stronę. Rzucił okiem na blat, na stojącą na nim miskę z wcześniej przygotowaną sałatką. Kątem oka musiał mnie zauważyć. 


- Możesz iść zająć miejsce, zaraz do Ciebie dołączę - uśmiechnął się bardzo szczerze. Zaskakiwał mnie. Wróciwszy do salonu, wyjęłam z wózka śpiące dziecko i ułożyłam w łóżeczku, by kontynuował późnopopołudniową drzemkę. Dobre pięć minut później na stole zawitał sznycel po wiedeńsku i dodatku do tego posiłku. 


- Będąc szczerym, muszę przyznać, że bez pani Valerie nie poradziłbym sobie z przygotowaniem kolacji i mam nadzieję, że chociaż trochę Ci smakuje - zagaił.
- Jest naprawdę dobre. Jeszcze kilka prób przy garnkach i bez problemu będziesz mógł wyręczać mnie w gotowaniu obiadów - zaśmiałam się. Faktem było, iż trochę nie doprawił mięsa, które z kolei za długo przetrzymał na patelni, ale to nie miało znaczenia. Zdawałam sobie sprawę z wysiłku, jaki w to włożył. Chciałam być wdzięczna za każdy, nawet najmniejszy gest idący w kierunku naprawiania relacji.
- Myślę, że przez najbliższe tygodnie będziesz mogła na mnie polegać.
- Dzięki temu miałabym więcej czasu dla Bastiana - powiedziałam i dopiero po wypowiedzeniu tych słów coś do mnie dotarło. Jestem silna, ale nie jestem tego do końca świadoma. Mam w sobie determinację, która rośnie do ogromnych rozmiarów. W końcu mam szansę być takim człowiekiem, jakim powinnam. W końcu skoncentruję się na wychowaniu syna na dobrą i ciepłą osobę.
- Widzę iskry w Twoich oczach. Byłabyś w stanie powiedzieć mi dziś, że jesteś szczęśliwa? - zabił mnie tym pytaniem. Nie byłam gotowa oceniać siebie i swojej psychiki. Wszystko wydawało się zbyt świeże, nienaturalnie wyolbrzymione, a jednocześnie ukryte i niedostępne.
- Znalazłam drogę do szczęścia i powoli nią kroczę. Jeszcze nie wiem, kiedy dojdę do mety. Może nigdy. Ale chcę, byś wiedział, że zrobię wszystko, by wrócić do dawnego życia. Pamiętasz wyjazd do Salzburga, kiedy byliśmy młodsi? To jedno z moich najlepszych wspomnień. Byliśmy beztroscy, tak szczęśliwi i wolni - za samo wspomnienie rozpromieniłam się. Chcę kolekcjonować wspomnienia. Chcę chwytać życie garściami, żyć jego pełnią. Bez ograniczeń, z zapasem ciastek czekoladowych pani Meyer w plecaku. Andi, chce mi się żyć. Takiej odpowiedzi oczekiwałeś? - nic nie powiedział, tylko wstał i przyniósł mapę. 


Rozłożył ją przede mną, na miejscu talerza, który uprzednio odłożyłam. Palcem wskazał na niewielką kropkę oddaloną od Ruhpolding o dobre sześćset kilometrów. Znajdowała się w okolicach Dortmundu czy Kolonii, jak wskazywał schemat. Podejrzewałam, które z miejsce chce mi pokazać, choć nie było podpisane. 


- Willingen. Ty, ja i Bastian. Wyjedźmy, poczujmy się znów szczęśliwi. Bardzo mi na tym zależy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam z nim wyjechać, z nim i z naszym dzieckiem. Na moment zapomnieć, oddychać innym powietrzem, zostawić za sobą to, co teraz.
- Jeśli dasz radę, jedźmy - powiedziałam tylko i pocałowałam go w policzek, by następnie wtulić się w jego ciało. Wplótł prawą dłoń w moje włosy i delikatnie wargami musnął moje usta przymykając przy tym oczy. Bezpieczeństwem była jego obecność i nie potrzebowałam niczego więcej.



Krocząc razem czujemy się szczęśliwsi. Kilka minut poświęcone drugiej osobie to coś, czego nie jesteśmy w stanie kupić i właśnie dlatego jest to tak wyjątkowe. Nie wypuszczajmy z dłoni szans. One zbliżają nas do celu, do naszego ziemskiego raju. 


Chcę upadać, by po chwili wstać.
Chcę zamykać się przed ludźmi, by potem otworzyć skrzynię sekretów.
Chcę popełniać błędy, by móc żyć pełniej i bardziej świadomie.
Chcę być tylko i wyłącznie sobą, by móc uświadamiać, że każdy ma szansę na przypływ endorfin.
Że każdy może cieszyć się życiem, choć wieczorami nadal toczy najcięższą z bitew. Ale i ona jest do wygrania.




Dzień dobry :)
Witam bardzo ciepło, z równie gorącym rozdziałem, w to poniedziałkowe, jeszcze wakacyjne popołudnie. 
Nie powiem, bym była zadowolona z powyższych zdań, aczkolwiek myślę też, że nie zawaliłam na całej linii :)


Dziękuję, jeśli przeczytałeś ów rozdział, Czytelniku! 
Gdybym tylko mogła prosić o symboliczny komentarz... 
to wiele dla mnie znaczy, kto pisze - ten wie :)


przedostatni zakręt
droga powoli zbliża nas do końca

Dziękuję, Ola
za pomoc - wszelako rozumianą


Pozdrawiam i całuję,
Dominika x

sobota, 25 lipca 2015

Rozdział VI. 'Ludziom, którzy najbardziej cierpią, najbardziej zależy na szczęściu innych'

Ellermann streściła mi wydarzenia ze skoczni. Dreszcz połechtał moje plecy. Nie było to przyjemne uczucie. Blondynka nie chciała jednak poinformować mnie o szczegółach. Wiedziałam jedynie tyle, że Andreas leży w szpitalu. Został przetransportowany do Kranjskiej Gory. Z tego, co zrozumiałam i Heidi, i mecenas Wellinger czuwali przy łóżku skoczka. Marinusa nie było w pobliżu z racji wciąż trwających zawodów kończących sezon. Usłyszawszy, że myśli mam skupić na synu, zostałam rozłączona. Nie mogłam tak tego zostawić. Chociaż bliscy pominęli mnie w poinformowaniu o wypadku, nie przejęli się moim strachem, nie zamierzałam się poddawać. Mimo że za oknem panował już zmrok, a północ zbliżała się nieubłaganie, wybrałam numer pani Meyer.

Dwieście czterdzieści kilometrów, by wiedzieć. Siedem godzin turkotu kół. Przetrwanie wszystkiego, byleby tylko być świadomym, na czym się stoi. Życzliwość starszej pani. Wypłata sporej gotówki. Naprędce spakowana torba z najpotrzebniejszymi rzeczami. Bieg na właściwy peron. Kocham, więc jadę.


Mimo zmęczenia, mój krok był dziarski. Stawiałam duże kroki, chcąc jak najszybciej zbliżyć się do celu. Pani Valerie dzwoniła dwukrotnie, by poinformować mnie, że Bastian jest niezwykle grzecznym dzieckiem. Jedyne, co mi się w życiu udało. Niespełna dwumiesięczne maleństwo było cudem, na jego zaszczyt posiadania pracowałam każdego dnia.
Dzięki uprzejmości ludzi, którzy tego ranka śpieszyli do pracy, dotarłam do kliniki. Miejsce w rejestracji było puste. Oparłam łokcie o wysoki blat dzielący mnie od stanowiska z komputerem. Torebkę postawiłam na pobliskim krześle. Starając się utrzymać zmęczone powieki, czekałam aż ktoś raczy się zjawić i udzielić mi informacji. Nie dłużej niż po dziesięciu minutach pojawiła się młoda szatynka i usiadła na krześle obrotowym. Spojrzała na mnie, oczekując na zapytanie. Wypowiedziałam jedynie nazwisko ojca mojego dziecka. Rejestratorka podała mi numer sali, w której miał leżeć skoczek. Nawet uprzednio nie zapytała, czy jestem rodziną, zapewne z braku obycia i doświadczenia. Z krzesła zabrałam swoją własność i ruszyłam ku schodom, by znaleźć się na odpowiednim piętrze. 


Z uwagą śledziłam tabliczki z numerami wiszące na ciemnobrązowych drzwiach pokoi. Odnalazłszy ten goszczący mojego ukochanego, zatrzymałam się. Odetchnęłam głęboko, wciąż mając w pamięci nasze ostatnie spotkanie. Nieprzyjemną wymianą zdań pożegnałam go przed Planicą. Postać Heidi była tutaj ciekawym dodatkiem. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać.
Położyłam dłoń na klamce i delikatnie nacisnęłam, nie chcąc hałasować. Usłyszałam ciszę. Przejechałam dłonią po ścianie niewielkiego korytarzyku, znajdującego się przed salą. Wychyliłam głowę i ujrzałam go. 


Leżał w jasnej pościeli, na wznak. Lewą rękę ułożoną miał wzdłuż ciała. Drugą zaś, z opatrunkiem na palcu położył na brzuchu. Na szyi założony miał kołnierz ortopedyczny. Patrzyłam na niego, pragnąc podejść i wtulić się. Przed ów czynem pohamował mnie wzrok Heidi, postawa mecenasa Wellingera i świadomość, że mogę sprawić Andiemu ból. 

- Co ty tu robisz? - w głosie partnerki Krausa dało się słyszeć niechęć - Przecież prosiłam, żebyś zajęła się swoim potomkiem.
Starszy z Wellingerów nie mówiąc nic, wyszedł. Jedynie spojrzał na mnie ostrzegawczo. A Andreas złapał za dłoń blondynkę, chcąc, by ta odwróciła głowę w jego stronę. Kiwnął delikatnie przecząco i cicho syknął z bólu. Dziewczyna szepnęła w jego kierunku, by się uspokoił i niezwykle uważnie przejechała dłonią po jego skroni.
- Nawet nie masz pojęcia, jak się o ciebie martwiłam - upokorzona stałam naprzeciw szpitalnego łóżka. Nie dałam po sobie poznać, że cała wewnętrznie drżałam.
- Z kim zostawiłaś małego?
- Pani Meyer wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Z nią Bastian jest bezpieczny - nieznacznie zbliżyłam się do niego. Usiadłam na jasnym krześle usytuowanym przy łóżku. Starałam się nie myśleć o obecności Heidi, bo to tylko mnie hamowało - Jak się czujesz?
- Bywało lepiej - krzywo się uśmiechnął. Widziałam, że cierpi fizycznie. Natomiast psychicznie był wobec mnie nijaki. Jakby podczas mojej nieobecności coś się zmieniło. Owszem, nie postąpiłam fair wobec niego, jednakowoż i on miał opory, by potem mnie zrozumieć. Ale przecież podjęłam walkę i chciałam wyjść z niej szczęśliwa.

- Wybity? - wskazałam na palec. Całą sobą chciałam położyć dłoń na jego policzku i spojrzeć w oczy, które za każdym razem wabiły mnie swoją czystą, niebieską barwą. Musnąć ustami o skórę. Przez moment być bliżej. Pokazać swoje uczucie. Przetransformować emocje w czyny.

Kiwnął potakująco głową i kolejny raz dało się słyszeć syknięcie. Ellermann spojrzała na mnie wzrokiem, którym, prawdopodobnie, gdyby mogła - zabiłaby. Zaproponowała, żebym porozmawiała z lekarzem, na co przystałam. Najpewniej chciała znów pobyć z Niemcem sam na sam. Nie potrafiłam do końca rozszyfrować jej zamiarów, ale jedno było pewne. Od czasu mojego wyjazdu zmieniła się. Z bliskiej znajomej stała się obojętna. Wytykała mi błędy, nie potrafiła zrozumieć. A dodatkowo zbliżyła się do skoczka. 

Strach i zazdrość zaczynały się zlewać.

Odszukałam lekarza prowadzącego i zostałam zaproszona przez niego do gabinetu, kiedy tylko usłyszał, że jestem bliska Andreasowi. Moim podstawowym pytaniem było to, które zadałam Heidi, acz od niej nie otrzymałam odpowiedzi.

- Pan Wellinger doznał obrażeń podczas skoku próbnego na skoczni Letalnica, co zapewne już pani wie - przytaknęłam, choć tak naprawdę dopiero on uświadamiał mnie we wszystkim - Wstrząśnienie mózgu, wybity palec wskazujący prawej dłoni, prawa noga złamana z przemieszczeniem i liczne zasinienia na całym ciele. Wstępna diagnoza obejmowała również uraz kręgosłupa, jednak szybko to wykluczyliśmy.

Poczułam narastające ciepło. Oparłam się o ścianę. To mogło skończyć się o wiele gorzej. Zdawałam sobie sprawę ze szczęścia, jakie nas, co by tu nie mówić, spotkało. Podziękowałam za zarys sytuacji i wyszłam na korytarz. Chciałam znaleźć się blisko niego. Porozmawiać na spokojnie, rozwiać wątpliwości, zdecydować o przyszłości. Powoli wracałam na salę Andreasa. Dostrzegłam postać pana Stefana opuszczającą pomieszczenie. Był odwrócony do mnie tyłem, nie był w stanie mnie dostrzec, tym samym nie odwrócił się  ani nie odezwał. Już chciałam go zawołać, kiedy przypomniałam sobie jego ostrzegawcze spojrzenie. Straciłam jego zaufanie. Nie mogłam zrobić żadnego pochopnego ruchu.


Drzwi od pokoju były lekko uchylone. Usłyszałam wymianę zdań i zatrzymałam się na moment. Może te kilkanaście słów pokazałoby mi, co mnie ominęło?
- Andreas, oprzytomnijże! Nie widzisz, co Carina ze sobą zrobiła? Chcesz w tym tkwić, doprawdy? - znajomy głos był tak donośny, że każdy przechodzący korytarzem, mógł go usłyszeć wyraźnie. Odpowiedziała jej cisza, zatem kobieta po chwili kontynuowała monolog - Nie pozwolę ci być nieszczęśliwym. Pomyśl, czy nie łatwiej byłoby ją zostawić i zająć się w końcu sobą? Harowałeś, by tylko miała wszystko, a ona czym się odpłaciła? No czym, Andreas?!
Wstrzymałam oddech. W przeciągu kilku sekund straciłam to, co niedawno odbudowałam. Poczucie wartości roztrzaskało się o ceramiczne płytki korytarzowej podłogi. Chciałam wejść i kolejny raz spojrzeć jej w oczy, spojrzeniem błagającym o dogłębniejsze wyjaśnienie. Jednakże po chwili usłyszałam jego głos. Wypowiedziane słowa ułożyły się w całość, której nie spodziewałabym się.



Milion myśli, które skupiają się na jednej osobie, dla której zrobiłbyś wszystko. Nie poddajesz się, bo wiesz, że musisz walczyć o każdy uśmiech. Musiałabym być niepełna rozumu, by go zostawić w chwili, kiedy potrzebował mnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ludzie się zmieniają. Jedynie ja stoję w miejscu, z marzeniem, by nauczyć się na swoich błędach. Coraz częściej zastanawiam się, co zrobiłam źle, by zasłużyć sobie na pogardliwe spojrzenie i brak akceptacji. Zerowy kontakt, urwane zdania. Gniew, a naprzeciw uspokajający ton. 

- Wiesz, Heidi? Nie potrzebuję trzymania mnie w klatce. Wartością człowieka są jego słowa i czyny. Ludziom, którzy najbardziej cierpią, najmocniej zależy na szczęściu innych. Dziś patrzę na teraźniejszość i wiem, że chcę stoczyć najważniejszą walkę w moim życiu. O nią i o samego siebie.



Dzień dobry! :) 
Pozory mylą. Ludzie, których kochamy, nie pokazują nam swojej drugiej strony. Są jak Księżyc. Najważniejsze, by mieć kogoś, kto podnosi nas, kiedy nie chcemy dalej iść i walczyć. Carina ma Andreasa. Też mam kogoś takiego. I dzięki tej świadomości czasami udaje mi się przekonać siebie, że warto.


Wasza Dominika x


Dziękuję, Dominisiu. Uczysz mnie pokory. 
Dziś wiem, że nie cofnę swoich wcześniejszych postanowień. 
Walczę, bo uświadamiasz mi, że nie mam innego wyjścia.


środa, 15 lipca 2015

Rozdział V. 'Czasem trzeba ukorzyć się i pokazać swoją słabość, by tym samym ujawnić potęgę i siłę.'

Spojrzałam przez mokre okno na podwórze. Mimo deszczowej pogody postanowiłam tuż po popołudniowym gaworzeniu, ubrać syna adekwatnie do pogody i wyjść na świeże powietrze. Niespełna dwadzieścia minut drogi od zajmowanego przeze mnie lokum mieściło się stare mieszkanie, a co za tym idzie również miejsce zameldowania pani Meyer. Od dawien dawna nie odwiedzałam tego pełnego wspomnień terenu i uznałam, że czas to nadrobić. Czułam się nieswojo i dość samotnie siedząc jedynie z Bastianem w wielkim domu, dlatego też nawet niesprzyjająca pogoda nie była w stanie odwieść mnie od tego pomysłu. Założyłam synowi wiosenną kurteczkę, szalik i czapkę, byleby tylko się nie przeziębił. Sama wciągnęłam na siebie cienki płaszcz i ciemne trampki. W dłoń chwyciłam niedużą torebkę z portfelem i telefonem komórkowym, natomiast do wózka zapakowałam całą wyprawkę, która towarzyszyła każdemu wyjściu. Niemal gotowa, stanęłam przed lustrem, poprawiłam gumkę trzymającą splecione włosy i opuściłam dom. Na dworze niekoniecznym okazało się rozłożenie parasola, więc włożyłam go do torby. Wdychałam do płuc wilgotne powietrze. Zapach deszczu wywoływał delikatne dreszcze i przywodził na myśl wiele wspaniałych chwil. Kroczyłam pewnie. Dużo pewniej niż kilkanaście dni wcześniej, kiedy to byłam zalękniona, z mętlikiem w głowie. Teraz miało być tylko lepiej. 

Terapia, Andi i nasza wspólna walka. Momentami bałam się, że on już tego nie chce. Przekonanie, że jestem tylko problemem wciąż tkwiło z tyłu głowy i nie chciało odpuścić. Heidi była mi bardziej obca. Bałam się. Tylko potrafiłam ukryć swoje obawy naprawdę głęboko. Kropla wylądowała na materiale wózka. Zaszłam do sklepu po bombonierkę dla byłej sąsiadki i właśnie tam przeczekałam chwilowe załamanie pogody. Nie stałam tam długo, już po kilku minutach ruszyłam w dalszą drogę.
Stanąwszy kilkanaście metrów od klatki schodowej starej kamienicy, spojrzałam w okno na wysokości trzeciego piętra. Tym razem firanka nie poruszyła się, nie dostrzegłam za nią majaczącej postaci. Oderwałam wzrok i podeszłam do domofonu, by oznajmić swoje przybycie i tym samym poprosić o wpuszczenie do środka. Nie musiałam czekać długo na otwarcie mi drzwi. Uchyliłam je i wjechałam wózkiem na klatkę, gdzie go zostawiłam. Chłopca wzięłam na ręce, natomiast po resztę niezbędnych przedmiotów postanowiłam wrócić po chwili. Pani Valerie zaproponowała mi położyć śpiącego Bastiana na jej łóżku, gdzie kontynuował sen otoczony poduszkami w ramach zapewnienia mu bezpieczeństwa. Sama zaś udałam się do kuchni, gdzie zajęłam miejsce przed talerzem z łakociami. 


- Muszę przyznać, że na wypiekach zna się pani, jak mało kto - odparłam, kosztując jedno z ciastek. Starsza pani tylko uśmiechnęła się i nalała do szklanek wrzącą wodę, by następnie zaparzyć w nich herbatę.
- Cieszę się, że w końcu odwiedziłaś mnie z twoim małym skarbem - usiadła naprzeciwko mnie, łokcie oparła na blacie stołu - Zdaję sobie sprawę, że może nie być ci łatwo, ale wierzę w ciebie i wiem, że sobie poradzisz z tym wszystkim.
Zaskoczyła mnie. Nie zwierzałam się jej ze swoich problemów. To musiał być Andi. 'To wszystko' musiało zniknąć i ja w to wierzyłam. Jednakże zachowanie ojca mojego dziecka i przyjaciółki ostatnio było jedną wielką tajemnicą. Mówiąc wprost, zazdrość przebijała przez moje myśli. Bałam się, że skoczek odejdzie, co potęgowało moje uczucie bezsilności. Powinnam była z tym walczyć, ale czy potrafiłam?
- Czując wsparcie możemy stwierdzić, że mamy wszystko. Ale wiem z autopsji, że i sama wiara w siebie to połowa sukcesu. Borykałam się z depresją, ale postanowiłam uczęszczać na terapię - wyrzuciłam z siebie szybko te kilka bolesnych słów. Nie chciałam rozwodzić się jeszcze nad kwestią swojego związku. Miałam nadzieję, że to wróci do normy wraz z powrotem Wellingera.
- Tłumienie w sobie zła prowadzi do cierpienia. Czasem trzeba ukorzyć się i pokazać swoją słabość, by tym samym ujawnić potęgę i siłę. Wiedz, dziecko, że zawsze będę po twojej stronie. Będę mentalnie z tobą w momentach kryzysu. Traktuję cię jak wnuczkę, przecież zdajesz sobie z tego sprawę. A rodzina to dla mnie priorytet.


Urosłam. Przez myśl przemknęło mi tylko jedno słowo. Latarka. 


- Złe myśli nachodzą mnie nocami. Wtedy nie chcę walczyć. Chłód ogarnia od stóp. Tylko dlaczego akurat ja cierpię? Powiem całkiem szczerze. Chciałabym, by życie przestało się ze mnie naśmiewać. Dlatego zaciskam powieki i powtarzam sobie, że muszę w końcu być szczęśliwa.
Starsza kobieta delikatnie uśmiechnęła się. Po chwili kąciki były już wyraźnie zarysowane ponad osią ust. Położyła dłoń na mojej.
- Rozpisz plan na życie. Będzie ci łatwiej. Wiedząc, na czym stoimy, mamy poczucie równowagi. To uspokaja psychicznie. Za jakiś czas przyjedziesz do mnie radosna. Taka, jaka byłaś przed kilkoma miesiącami.


Wstałam z zajmowanego miejsca, chcąc uniknąć konieczności przytaknięcia. Dobrym pretekstem stało się stwierdzenie, że Bastian chyba właśnie zaczął płakać, a zbliża się pora karmienia. Udałam się więc do sypialni pani Meyer, po drodze mijając jej kotkę noszącą wdzięczne imię Psotka. Wszędzie było jej pełno. Co jakiś czas można było dostrzec przed oczyma białą kuleczkę, niezwykle aktywną i ciągle chętną do zabawy. Zwierzę otarło się o moją nogę i poszło dalej, a ja zajęłam się synem. W tym samym czasie dało się słyszeć z pokoju gościnnego odgłos dopiero co włączonego telewizora. Spojrzałam na zegar wiszący naprzeciw mnie. Pora wiadomości, których zapewne moja była sąsiadka nie zwykła opuszczać. Położyłam nakarmionego chłopca na ramieniu, nie chcąc doprowadzić do zakrztuszenia czy nawet uduszenia, i dołączyłam do pani Valerie. Pierwsze dwa newsy dotyczyły polityki, roszad na dość wysokich stanowiskach i uchwalenia pewnej z ustaw. Kolejna mówiła o trudnej sytuacji w pewnej niemieckiej rodzinie. Następne informowały o targach książki w Berlinie, wystawie współczesnych dzieł sztuki w jednym z monachijskich muzeów i strajku jednej z grup zawodowych. Potem na ekranie pojawiła się mapa pogody, a wysoka brunetka w krótkiej sukience oznajmiła, że od jutra ma nadejść okres wyższych temperatur i mniejszej wilgotności. Na samym końcu pokazano studio, w którym siedział blondwłosy mężczyzna w garniturze, a na pasku informacyjnym widniał, chyba wyczekiwany przeze mnie, wyraz 'Sport'. Kilka słów o biathlonistach, biegaczach i biegaczkach narciarskich, trochę o snowboardzie. Dziennikarz wspomniał też o piłce nożnej. Na sam koniec zostawił wiadomości ze świata skoków narciarskich, który to powoli zamykał historię bieżącego sezonu. Dowiedziałam się, że którąś z serii treningowych wygrał Peter Prevc. Kolejne słowa, które wypłynęły z ust mężczyzny zajmującego się newsami ze świata sportu zmroziły mnie. Usiadłam na krańcu kanapy i wpatrywałam się w telewizor, jakby chcąc przez to wydobyć jak najwięcej szczegółów dotyczących relacjonowanego wydarzenia. Bastian główkę położył na moim ramieniu. Dłonią głaskałam go po niej. Nie mogłam dać po sobie znać tego, co przeżywałam w środku. Zwłaszcza, kiedy maleństwo było tak blisko mnie. Spojrzałam na panią Meyer. Była równie przerażona jak ja. Kiwała jedynie przecząco głową, nie chcą uwierzyć w to, co właśnie miało miejsce. I mnie było trudno przyjąć to do wiadomości. To nie mogła być prawda.



Ból biegnący od serca przez całe ciało. Ukłucie. Kilka ukłuć. Mrowienie w każdej komórce. Strach, paraliżujący. Nie kontrolowałam swoich poczynań. Krążyłam od okna do drzwi, aż w końcu zatrzymałam się gwałtownie i usiadłam na podłodze. Nogi przyciągnęłam do tułowia. Czoło oparłam o kolana. Na dżinsowym materiale spodni pojawiło się kilka plam. Były dowodem bezsilności. Bastian zaczął głośno płakać, jakby był świadom tego, co zdarzyło się przed kilkoma godzinami. Kołysałam go delikatnie. Jednocześnie uspokajałam i siebie. Byłam osobą, która powinna wiedzieć pierwsza i najwięcej. Tkwiłam w niewiedzy. Trzęsącą się dłonią wybrałam numer do Heidi. Nie miałam ochoty na rozmowę z nią przez swoje domysły i chorobliwą zazdrość. Ale musiałam to zrobić. Kiedy uniosła słuchawkę, od razu przeszłam do sedna sprawy.



- Heidi, powiedz mi, co z Andim.





 Czuję Wasze spojrzenia. Przepraszam.
Nie sądziłam, że to tak wyjdzie. Wiele spraw stało się skomplikowanymi. I chociaż nadal wszystko boli, odradzam się. 

 Rozdział jest jałowy, nie podoba mi się. Ale wiem, że inaczej, lepiej nie byłabym w stanie tego napisać. Wybaczcie mi to, postaram się wziąć bardziej w garść i stworzyć coś, co będzie czytało się lepiej :)

Jeśli przeczytasz ten rozdział - proszę, skomentuj, choćby jednym słowem. 
To dla mnie naprawdę dużo znaczy.

Kocham Was bardzo i jestem wdzięczna za wszystko! :)


Pozdrawiam i ślę buziaki, 
Dominika x
 

Jeśli chcesz o coś zapytać czy najzwyczajniej popisać - zapraszam do zakładki 'Kontakt' :) 


Toczę walkę. 
Jestem coraz bliżej zwycięstwa.

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział IV. Powrót, kilka niespodziewanych słów i Planica.

*oczyma Andreasa*
Tracąc wewnętrzny spokój, coraz to gwałtowniejszymi ruchami kołysałem wózkiem. Niemowlę płakało wniebogłosy. Krew gotowała się we mnie. Nie skocznia. Dom. Nie lot. Opieka nad synem. Nie radość. Poddenerwowanie. W końcu poddałem się. Porzuciłem uspokajanie syna. Puściłem rączkę fioletowego czterokołowca. Zacząłem krążyć po pomieszczeniu. Zacisnąłem dłoń w pięść, chcąc spróbować się opanować. Uderzyłem w ścianę, tym samym wyładowując emocje. A Bastian, zapewne zlękniony dźwiękiem, zaczął głośniej kwilić. Czułem, że zaraz nie wytrzymam i rzucę to w cholerę. Ale nie mogłem. Akurat to ja byłem tym odpowiedzialniejszym rodzicem, który starał się z całych sił, by wszystko jakoś się toczyło. I do Cariny nie miałem już cierpliwości. Zniknęła. Zero odzewu. Jakby sprawa wychowania naszego syna jej nie dotyczyła. Starałem sobie przetłumaczyć, że było jej ciężko. Że dotknęło ją coś, czego nikomu nie chciałbym życzyć. Ale mimo wszystko mogłaby zacząć racjonalnie myśleć. W tej całej sprawie zapomniała o osobie, która kochała ją całym sercem. O człowieku, który uśmiechał się, kiedy tylko ją widział. O mężczyźnie, który z całych sił pragnął przytulić ją i pocałować w czoło. O ojcu jej dziecka, któremu zależało na jej bezpieczeństwie i szczęściu.



Decyzja, którą podjęłam, wiele mnie kosztowała. Coś mnie blokowało. Strach przed konsekwencjami. Nie powinnam była drżeć w emocjach. Stojąc na peronie, chwilę po przyjeździe do zamieszkiwanego miasta, wahałam się. Nie chciałam spotkania z nim. Wiedziałam, że oboje niezwykle mocno przeżyjemy spotkanie po czasie. Po okolicznościach, których byłam sprawczynią. Odpowiedzialność przygniotła. Zmalałam w jego oczach. Ale nadal miałam nadzieję, że on mnie kocha. Że akceptuje każdą moją wadę, że nadal ma siły, by przeć do przodu. Zrezygnowałam z podróży autobusem miejskim. Szłam powoli, kalkulując wagę każdego postawionego kroku. Bliżej ich. Przecież to dla syna chciałam odnaleźć w sobie siły. Stany lękowe i niemożność, które nadeszły wraz z jego narodzinami chciałam odgonić. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, nikt nigdy nie dawał mi takiej gwarancji. Światło motywem prowadzącym. Będąc kilkadziesiąt metrów od budynku, w którym byłam zameldowana przystanęłam. Heidi. Poczułam ukłucie. Uświadomiłam sobie, że to ona jest dla Bastiana jak matka. Przewijała go, kołysała za mnie do snu. A teraz pomaga Andreasowi. Mimo tego całego poczucia niepotrzebności postanowiłam wejść do mieszkania i spróbować wszystko naprawić. Nie mogłam pozwolić, by to Ellerman stała u boku Wellingera, by razem niańczyli moje potomstwo. Wreszcie doszło do mnie, jak źle postępowałam. Jak wszystko zniszczyłam. Jak zraniłam. Uczucie gorąca. Przyspieszony oddech. I nagłe zwolnienie tuż przed drzwiami wejściowymi. Już miałam unieść dłoń, by następnie zadzwonić dzwonkiem informującym o przyjściu gościa. Ale nie zrobiłam tego, tylko bez powiadomienia wkroczyłam do mieszkania. Z wnętrza dochodził zduszony głos. I płacz. Cicho postawiłam torebkę na szafce i wolnym krokiem zmierzałam ku odgłosom. Nogi drgały nieznacznie, mimo starań opanowania się. Stanęłam w drzwiach i ujrzałam ich. Stali wtuleni, nie zważając na ubolewanie maleństwa. Oparłam się o futrynę, czując jak robi mi się słabo. Ale nie dlatego, że zastałam ich w takiej sytuacji. Andreas płakał. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Czułam się niekomfortowo. Wybrałam zły moment. Przymknęłam tylko oczy, by spod kontroli nie uciekły i moje łzy. Zawiodłam. Miałam przeczucie, że to przeze mnie. Po kilku sekundach otworzyłam je. Nadal stali, nie zmieniwszy pozycji. A Bastian kwilił. Niepewnie ruszyłam w jego kierunku i wyjęłam z wózeczka, w którym leżał. Heidi i Andreas, słysząc obecność kogoś jeszcze, jak oparzeni odskoczyli od siebie. Chłopak szybkim ruchem starł słone krople z policzków. Natomiast ja przytuliłam niemowlę i pocałowałam w główkę. Nastała niezręczna cisza.


- Carina, jeśli myślisz, że podczas twojej nieobecności zamieniłam Marinusa na Andreasa, to mocno się mylisz - usłyszałam zdecydowany ton blondynki - Jesteś niezdolną do życia w związku małolatą, rozumiesz? Na matkę też się nie nadajesz. W co ty pogrywasz?
Andreas położył dłoń na jej ramieniu, chcąc zatrzymać, gdyż ta już kierowała się w moją stronę. Nogi się pode mną ugięły. Nie znałam jej z tej strony. Ale nie mogłam jej o nic obwiniać. Mówiąc to, miała rację.


- Mogłabyś przerwać na moment swój monolog? Nie widzisz, że chcę uspokoić zapłakanego syna? - powiedziałam cicho i na tyle opanowanym głosem, że od razu zamknęła usta i odwróciła się, patrząc na skoczka. Stali, czekając aż uśpię malca. Kołysałam chłopca. Kiedy przestał już płakać, odłożyłam go do łóżeczka - Wyjdźmy do kuchni, czekam na dalsze wypominanie mi wszystkiego.
Heidi dziarskim krokiem ruszyła do wymienionego przeze mnie miejsca, ojciec mojego dziecka uczynił to samo. Dołączyłam do nich ostatnia.


- Nagle pojawiłaś się i myślisz, że nic się nie stało? - warknęła Ellermann, kontynuując swoje oskarżenia wobec mojej osoby - To ja usypiałam go do snu, karmiłam i przewijałam. Andreas ku niezadowoleniu trenera i ojca został, opiekując się owocem waszej miłości, a ty gdzie byłaś? Wakacje sobie urządziłaś w marcu?!
Andreas natomiast milczał jak zaklęty.
- Nie musisz mi wierzyć, ale wyjechałam, by wszystko naprawić.
Prychnęła tylko i roześmiała mi się w twarz.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak powinna postąpić osoba, która znalazła się w takiej sytuacji, jak ty. Jestem w stanie zrozumieć problemy psychiczne, ale nie ucieczkę. Nie jesteś nic warta - stanęła metr przede mną, z jadem w głosie wysyczała ów zdanie i wyszła.


Oparłam się o ścianę, głowa pulsowała mi, a w gardle zaschło. Bałam się podnieść wzrok, bałam się trafić na jego spojrzenie.


- Jadę do Planicy. Pora, byś w końcu zajęła się małym - puste słowa informacji. Wyminął mnie, zapewne mierząc wzrokiem. Łzy paliły mnie pod powiekami. Upokorzenie złapało za ramię i mocno mną szarpnęło. Stałam sparaliżowana. Usłyszałam tyle prawdy, która bolała. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, co postanowiłam. Wyjazd był oczyszczeniem, nadzieją. Nie dane było mi jednak się tym cieszyć. Wpatrywałam się w przeszkloną szafkę ze szklankami. Słowa zasłyszane moment wcześniej były kulami u nóg. Mokre ślady na policzkach już mi nie przeszkadzały. Bolała jedynie obojętność. Kolejny raz zraniłeś obojętnością, Wellinger. Nie ruszyłam się ani o centymetr. Niegłośne zamknięcie drzwi. Znów zostałam z tym sama.




*oczyma Andreasa*
Chciałem, by to wszystko inaczej się potoczyło. Ale kiedy ją zobaczyłem, nie cisnęły mi się na usta żadne słowa, oprócz tych negatywnych. Nie byłem w stanie nawet bronić Cariny przed zdaniami rzucanymi przez wspólną znajomą. Blondynka zrobiła to, co sam miałem w zamiarze widząc ją przy miesięcznym dziecku. Poświęciłem wiele. Bezsilność mnie obezwładniła. Heidi trzymała mnie na duchu. Była kimś, na kim mogłem polegać. Osobą, która przytuliła, gdy byłem we łzach. Pomoc od zawsze na zawsze. Jako przyjaciółka, niezastąpiona. Wyszedłszy uświadomiłem sobie, że całe plany legły w gruzach. Byłem zbyt wielkim optymistą, wierząc, że uda mi się zapomnieć o tym, co zrobiła mi ukochana. Pocałunki i bezpieczne ramiona musiały poczekać na odpowiednią chwilę. W tamtym momencie pragnąłem jedynie latać. Planica. Niemrawy uśmiech. Teraz tylko to się liczyło. Wolność i lot. Swoboda i zapomnienie. Chcę wrócić, chcę poczuć tę magię. Chcę znów, choć przez moment, być szczęśliwy szczęściem rysowanym nartami przeszywającymi powietrze.



Podniosłam się, by znów upaść. Ludzie patrzą na ciebie przez pryzmat tego, co złe. Nie chcą słuchać, gdzie odniosłeś zwycięstwo. Wolą zauważać błędy i wytykać je tak długo, jak to możliwe. Spoglądając na chłopca śpiącego spokojnym snem, wiedziałam, że warto. Lęk czy niechęć nie do końca zniknęły. Moja droga dopiero się rozpoczęła. Dla siebie już wygrałam. Jedyne o czym skrycie marzyłam, było wsparcie. Jednak nie miałam pewności czy znajdzie się ktoś, kto mógłby donosić baterie do mojej latarki.






Dzień dobry! :)
Dzisiejszego dnia powroty są dwa. Mój i Cariny. Nie wiem, czy długa przerwa dobrze na mnie podziałała, ale dzięki niej zrozumiałam, czym jest dla mnie pisanie. Musiałam wrócić. Oczyściłam się, przelałam emocje na klawiaturę. Tęskniłam za tym. Tęskniłam za Cariną. Za Andreasem i Bastianem. I za Heidi też, pomimo jej słów. A najbardziej tęskniłam za Wami.

Czasem nie widzimy pomocy w oczach drugiego człowieka 
i tym samym wszystko staje się trudniejsze.



Dominika x

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział III. 'Jednakże czasem trzeba wziąć się w garść. Bo ma się dla kogo.'

Nie wiedzieć kiedy, minął tydzień. Telefon leżał wyłączony na stoliku. Zostawał w pokoju, kiedy to ja wychodziłam przewietrzyć się. Potrzebowałam oddechu. Egoistyczne myśli nie opuściły mnie, nie myślałam o powrocie. Byłam pewna, że Andreas poradzi sobie. Ja byłam tylko zbędnym elementem, niepotrafiącym odnaleźć się w swojej roli. Psułam jego wizerunek. Kreowanie na nadzieję niemieckich skoków. Stałam na rozdrożu. Wyjechać za granicę, zapomnieć, ulecieć? Czy wrócić i udawać, że wszystko jest w porządku i żaden wyjazd nie miał miejsca?



*oczyma Andreasa*
Oslo przemknęło mi przed oczyma. Zrezygnowałem. Nie mogłem zostawić syna pod opieką obcych ludzi, opiekunek. A nawet pod nadzorem Heidi. Moje dziecko - moja odpowiedzialność. Carina o tym nie wiedziała. Kilka dni bez odzewu. Nic nie było łatwe, tym bardziej nie będzie. Łapię się na tęsknocie. Za zmęczonymi oczyma, za rozdrażnionym tonem głosu, za ciałem odwróconym do mnie plecami. Potrzebuję jej, jak nigdy. A i ona chyba potrzebuje kogoś więcej niż tylko siebie. Tej batalii nie da się wygrać w samotności.




Była dziewiąta z minutami. Poniedziałek albo wtorek. Dni zacierały się. Nie było dla mnie soboty czy niedzieli. Jedynie dni popychające się w nieładzie. Zeszłam do hotelowego bufetu, by w końcu coś zjeść. Nie miało dla mnie znaczenia, że omijałam posiłki. W głowie nie wszystko potrafiłam dobrze ułożyć, więc i tym się nie przejmowałam. Zamówiłam jajecznicę, nie będąc w stanie wymyślić kreatywniejszego posiłku. Wiele nie potrzebowałam. Bawiąc się widelcem myślałam nad całością i wymyśliłam niemal nic. Zero pomysłów na powrót, jeden na zrobienie czegoś ze swoim życiem. Wzięłam ze stolika talerz wraz z widelcem i podeszłam do okienka, gdzie oddawano naczynia. Zerknęłam ostatni raz na pomieszczenie jadalni i spokojnym krokiem udałam się do zajmowanego pokoju. Zebrałam się do włączenia telefonu. Niechętnie, jednakowoż chciałam trwać przy idei, która nawiedziła moją głowę przed kilkunastoma minutami. Zignorowałam te kilkadziesiąt wiadomości od Andreasa czy znajomych. Chciałam skupić się na problemie. Na moim braku akceptacji rzeczywistości. Wpisałam w wyszukiwarkę dwa słowa. Kiedyś były to 'aborcja' i 'Berlin'. Dzisiaj zgoła inne. Czas coś ze sobą zrobić. Siedzenie i czekanie na cud do niczego nie prowadzi. Musiałam zastanowić się nad tym, co dla mnie dobre, nie nad tym, czego chcę. Moje dobro to dobro Andreasa. Tak przynajmniej powinno być. Ostatnie tygodnie wykazały niezidentyfikowane poróżnienie. W notatkach urządzenia zapisałam interesujące mnie informacje, wyciszyłam i włożyłam do kieszeni. Zapięłam płaszcz po samą szyję, szal zarzuciłam na szyję z przyzwyczajenia. Sprawdziłam zawartość torebki i ku uciesze znalazłam tam portfel. Zamknęłam na klucz lokum i skierowałam się na przystanek autobusowy, by stamtąd podążyć do obranego sobie celu.




*oczyma Andreasa*
Czułem, że dłużej tak nie mogę. Posiadanie rodziny zaczynało mnie przerastać. Mały płakał nieustannie. Czuł dziwność sytuacji? Byłem nieco przestraszony ów sytuacją. Mimo że to ja ciągle zajmowałem się Bastianem czułem brak Cariny. Pocałunki składane na moich policzkach, zlęknione ciało i smutny umysł. Była zagubiona, ale wciąż taka sama. Tak samo ważna, tak samo niepodważalnie ukochana. Zrobiłbym wiele, by ją uleczyć. Byśmy razem kroczyli ku lepszym czasom, ku lepszemu okresowi w naszym życiu. Nie chciałem się poddawać. Miałem siły, by walczyć. Problemem był brak jej osoby przy moim boku.




Dopiero w momencie, kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, a ja opuściłam jego wnętrze, zaczęłam logicznie myśleć. Popełniłam wielką głupotę sądząc, że zostanę przyjęta w progi poradni bez zarejestrowania. Chyba tak mocno tego pragnęłam, umysł skupił się tylko na tej myśli, na niczym innym. Przeliczyłam się? Jednakże postanowiłam wejść do środka, przełamać się i chociażby umówić na inny termin. Ponad wszystko pragnęłam szczerej rozmowy, choć ta wydawała się w tym momencie, z wiadomych przyczyn, niemożliwa. Uchyliłam drzwi, na których to wisiała tabliczka z godzinami urzędowania. W pomieszczeniu siedziała jedynie jakaś kobieta, która najprawdopodobniej z zawodu była rejestratorką.


- Przepraszam - powiedziałam cicho - Czy jest możliwość, by doktor Schneider przyjęła mnie poza kolejnością?


Blondynka spojrzała na mnie mierząc wzrokiem. Zlustrowała nim każdą komórkę mojego, zmęczonego ciągłą walką, ciała. Czułam, jaka czeka mnie odpowiedź, dlatego zaczęłam się wycofywać.


- Wystarczy zapłacić nieco więcej niż za umówioną wizytę - kiedy byłam już przy wyjściowych drzwiach i dłonią naciskałam klamkę, odezwała się. Założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie wyraziście umalowanymi oczyma - To poradnia prywatna, proszę pani. Coś za coś.


Puściłam trzymaną klamkę i powróciłam na wcześniej zajmowane miejsce. Stanęłam przy kontuarze i wreszcie wydusiłam z siebie zapytanie o cenę wizyty. Cena wypowiedziana przez niekoniecznie uprzejmą panią z rejestracji była w granicach moich możliwości do spłaty. Blondynka z szerokim uśmiechem przyjęła ode mnie sumę, schowała i nie zdejmując z ust grymasu wskazała dłonią miejsce w poczekalni. Usiadłam i po chwili zaczęłam nerwowo przytupywać stopami o drewniane deski podłogi. Czekanie na moją kolejność było męczące. W środku cała chodziłam z nerwów, na zewnątrz starałam się hamować. W momencie, gdy duże, drewniane drzwi uchyliły się, a jakiś mężczyzna wyłonił się zza nich, odetchnęłam. Powiesiłam płaszcz na wieszaku stojącym tuż obok kanapy, którą zajmowałam i skierowałam się do gabinetu, po drodze mijając rejestrującą na kolejną wizytę pacjenta, kobietę i nieznacznie uśmiechając się do niej. Jakbym sama chciała dodać sobie otuchy, że będzie dobrze, że ten moment zmieni wszystko.


- Dzień dobry - głośno przełknęłam ślinę stojąc jakiś metr od drzwi, jakby bojąc się podejść do biurka, przy którym to urzędowała starsza pani o nieco okrąglejszych kształtach. Na pierwszy rzut oka wydała mi się sympatyczniejsza i bardziej empatyczna od tej z pomieszczenia obok.
- Jest pani nową pacjentką? - rzuciła na mnie wzrokiem zza okularów korygujących.
- Ja... znaczy się, ja dzisiaj... - w tamtym momencie cała pewność siebie opadła na dno, zostałam z tym sama i nie wiedziałam, co powiedzieć. A kobieta nie spuszczała ze mnie spojrzenia. - Potrzebuję pani pomocy. Przyszłam dzisiaj, z góry zapłaciłam za wizytę w rejestracji i zostałam przyjęta bez kolejki. Ja naprawdę nie poradzę sobie bez szczerej rozmowy. Pani jest moją ostatnią nadzieją.
Psycholog wciąż wbijała we mnie wzrok. Odłożyła trzymany długopis, opuściła kącik z biurkiem i przysiadła na sofie umieszczonej na samym środku pokoju.
- Nie stój tak, tylko się do mnie dosiądź - zachęciła, widząc, jak bardzo zagubiona jestem. Wykonałam prośbę nieco zlękniona - A teraz powiedz mi, jak mogłabym Ci pomóc.




*oczyma Andreasa*
Czekanie bolało. Zniecierpliwienie przejawiało się w każdym aspekcie mojego życia. Nie chciałem tak. Trzy razy nie. Nie pozwolę, by mnie opuściła. Nie pozwolę, by uciekła. Nie pozwolę, by radziła sobie sama. Byłem, zwarty i gotowy, by stoczyć walkę z jej nastawieniem. Ona chyba nie pojęła tego, że chociaż wiele się stało, nadal była dla mnie jak różowy goździk. Wieczna pamięć. Brak umiejętności, dzięki którym mógłbym bez niej być. Zaczynałem pojmować, że kocham ją za każdą niedoskonałość. Nie zawsze potrafiliśmy się dotrzeć, ale na tym chyba właśnie polega związek. Na ciągłym dążeniu do lepszego. Bastian rozbudził się. Delikatne kołysanie. Ławka w parku. Dłoń na rączce wózka. Niemożność kolejny raz z rzędu. I mimo każdego wypowiedzianego słowa, mimo ciszy zależało mi. Dla tego, który połączył nas na zawsze. I dla samego siebie. Dla szczęścia i spełnienia. Bo tylko ona potrafiła mi je dać.




Półgodzinna sesja przetarła szlak. Część pytań znalazło odpowiedź. Kroczenie ku ideałom. Jedna na milion szans, by dobrze trafić. A może czasem tylko krótka rozmowa potrafi wzmocnić? Nie na tyle, by walczyć, by być wojownikiem. Ale by jeszcze 'być'? Odtrącenie złych myśli. Niewymuszony, acz spokojny śmiech. Mała radość. Mała wygrana. Chęć kontynuacji. To dobra droga. Może nie wymarzona, ale trafnie wybrana. Przyznawanie się do słabości nie leży w ludzkiej naturze. Jednakże czasem trzeba wziąć się w garść. Bo ma się dla kogo. Ważne, by wydusić z życia maksimum. Powalczyć z samym sobą. Taktyka z odhaczeniem. Słabość jeszcze długo będzie towarzyszyć. Ale mój atak będzie ją niszczył. Chcę. A to znaczy więcej niż musieć. Długa, wyboista i ciemna droga. Idę. W ręku dzierżę latarkę. Tak mi łatwiej. Moim światłem jestem ja sama. Nie chciałabym się wypalić, chcę świecić.


By w końcu powiedzieć: 'zrobiłam to, bo uwierzyłam'.




Dzień dobry! :)
Powróciłam, z truskawkowo-pigwową herbatą i świeżą głową. Jednakowoż nie wiem, czy dopięłam swego. Może czasem człowiek za dużo od siebie wymaga, za bardzo chce? 

Wiem natomiast, że tak miało być. Miało być lepiej. Jest. Chociaż, jak wiadomo, nic nie dzieje się ekspresowo. Trzeba czekać, iść z latarką w dłoniach. Ale walczyć. 
Bo ma się dla kogo.


Dziękuję, Natalko. Znów. Bo dzięki Tobie odbiłam się i powróciłam. 
'Czasem trzeba pomyśleć nad tym, co dobre. Nie nad tym, czego się chce'. 
Będę długo trzymać w sercu Twoje słowa.

Dziękuję, Julka. Nie damy się temu, będziemy walczyć. Zaczniemy od latarki.


Dominika x

Przepraszam, że musieliście czekać. Czasem wszystko się komplikuje.

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział II. Uciekając, zbliżamy się do celu?

Trondheim. Sto trzydzieści dwa metry w drugiej serii. I dwunaste miejsce. Uśmiechnęłam się do siebie, dumna z wyczynu chłopaka. Bastian słodko spał w łóżeczku, tym samym zostawiając mnie spokojną, że nie muszę kolejny raz się przełamywać. Było ciężko, ale byłam w tamtym miejscu, by walczyć. O szczęście, o lepsze momenty, o samą siebie. Niejako byłam zagubiona. Szłam do celu małymi kroczkami. Ale przecież jeden malutki krok zbliża Cię do celu bardziej niż zero kroków. Sytuacja, kiedy zostałam z maluchem sama zmuszała, bym przekonywała się do synka. Podniosłam pilot z podłogi, na której to siedziałam i wyłączyłam jednym przyciśnięciem. Miesięczne dziecko zakwiliło. Zaczęło się. Westchnęłam głośno i niechętnie podeszłam do drewnianego mebla, w którym spał mały Wellinger. Wzięłam go na ręce, by po chwili położyć na sypialnianym łóżku. Usiadłam po turecku obok syna. Zacisnął piąstki na moich palcach i zaczął z zaciekawieniem rozglądać się po pomieszczeniu. 

Był tak maleńki i tak bezbronny. A ja wciąż udawałam swoje uczucia. Potrzebowałam chwili spokoju. Musiałam wszystko przemyśleć i uporządkować sobie w głowie. Denerwujący, nasilający się płacz. Pękająca głowa. I między tym wszystkim ja. Wszystko się posypało. Cierpliwość nagrodą, na którą widocznie nie zasłużyłam. Jego rozpacz była dla mnie katorgą, nie umiałam sobie z tym poradzić. Uciec, nie być, dać sobie spokój. A jeśli to było prostsze niż mogłoby się wydawać?



Po siedmiu godzinach snu z przerwami wstałam z zamiarem przygotowania sobie śniadania. Bastian, dzięki Bogu, spał. Zajadając się uprzednio przygotowaną kanapką siedziałam na wysokim, kuchennym krześle i spoglądałam w okno. Nie na takie życie czekałam przez cały pobyt w Domu Dziecka. Nie pragnęłam obowiązków, nie marzyłam o śpiewaniu kołysanek do snu. Chciałam zasmakować wolności z ukochanym mężczyzną u boku. Los zdecydował, że nie będę spełniona. Nie w tej chwili, nie za kilkanaście minut, nie jutro. 


- Mógłby tata przyjechać na dwie godziny przypilnować Bastiana? - już ubrana, po nakarmieniu syna stałam w sypialni wpatrzona w drewniane łóżeczko - Pojechałabym po zakupy.


Po drugiej stronie słuchawki senior Wellinger z chęcią zgodził się poniańczyć wnuka, na co zareagowałam z entuzjazmem. Włożyłam do torebki portfel, którym kiedyś obdarował mnie Andreas. Kiedy tylko doczekałam się teścia, ubrałam wygodnie kozaki, ciepły płaszcz i szary komin na szyję. Pocałowałam w główkę maleństwo. Dla niepoznaki? Mecenasowi Stefanowi posłałam uśmiech i opuściłam dom. Emocje ze mnie zeszły. Nie chciałam się wycofać. Peron. Multum ludzi, wśród których stałam ja. Kilka chwil szczęścia w cierpieniu dawały mi Twoje ramiona. Dziś wsiadam w pociąg i jadę. Stchórzyłam. Potrzebuję czasu. Zostawiam z tym wszystkim ważne dla mnie osoby. Teraz mój moment. Moja decyzja wpisana w życiorys. Przypomniała mi się pociągowa znajomość w drodze do Berlina. Student archeologii, po którym moje dziecko ma drugie imię, dał mi wiele. Przemyśleń, pewności, siły, by podjąć poważną w skutkach decyzję. Nie wiedziałam, czy żałuję, czy raczej jestem mu wdzięczna. Czasem uśmiech na małych usteczkach powodował, że i moje kąciki ust nieznacznie się unosiły, a czasem doprowadzał do szału. Nie byłam matką. Może i byłam rodzicielką. Nic więcej. Zero emocji, brak okazywania miłości. Carina, nie rodzic. Szybszy stukot kół na torach. Gdzie ja w ogóle zmierzam?



*oczyma Andreasa*
Kiedy przygotowywałem torbę do wyjazdu z Trondheim leżący na szklanej ławie telefon zaczął drżeć, wydając dźwięk wibracji. Rzuciłem wzrokiem na telefon. Zdziwiłem się, czego mój ojciec chce ode mnie, kiedy jestem jeszcze na norweskiej ziemi.
- Tato, za dwadzieścia minut wyjeżdżamy, stało się coś niecierpiącego zwłoki? - zniecierpliwiony skierowałem słowa do słuchawki.
- Pięć godzin temu Carina wyszła z domu pod pretekstem załatwienia czegoś na mieście i wstąpienia do supermarketu. Do teraz nie mam z nią kontaktu, mały ciągle płacze, nie wiem, co mam zrobić - potok ojcowskich słów dotarł do moich uszu. Zdumienie sięgnęło zenitu.
- O czym do mnie mówisz? Jak to, 'Carina wyszła'? Zostawiła Bastiana z Tobą? Cholera, co ona znów sobie uroiła?! - ostatnie pytanie chciałem, by potraktował retorycznie, bo i skąd mógł wiedzieć? - Zadzwoń do Heidi albo pani Valerie. Wkrótce będę w domu. I się nie denerwuj.
W głosie taty dało słyszeć się przerażenie zaistniałą sytuacją. Carina przechodziła samą siebie. Szokowała każdą podjętą decyzją. Bałem się, że zostanę z tym samym? Już zostałem? Nie tak wyobrażałem sobie ojcostwo. Chciałem jej, ciągle przypominającej, jak to mnie kocha. Urodziła mi cudownego syna, ale sama zapłaciła dużą cenę. Byłem gotów zrobić wiele, by wszystko odmienić. Tylko czy to miało jakikolwiek sens?



Środek transportu publicznego zatrzymał się na stacji w Passau. Nigdy nie byłam w tym mieście, ale od razu po wyjściu z dworca rzuciło mi się w oczy piękno zabudowań. Byłam zauroczona tym miejscem. Na ile chciałam tu zostać? Jak dużo czasu potrzebowałam, by ochłonąć, by nie zrobić jakiejś głupoty? Stary, czyli zarazem i tani hotel przy rzece został wybrany jako miejsce ostania. Pokój z łazienką. Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Kilkanaście nieodebranych połączeń od ojca Andreasa. Zaczęło się. Nikt nie był w stanie mnie zrozumieć. Ludzie myśleli, że jestem silna, powtarzali to do bólu. Ale to nie było racją. Słabości mnie obezwładniały. Cała byłam obojętnością. Potrzebowałam pomocy. Problemem było nieprzyjmowanie tego do wiadomości.



*oczyma Andreasa*
Gdy tylko w nocy dotarliśmy do Ruhpolding wsiadłem w samochód pozostawiony na parkingu przy ośrodku i nie zważając na przepisy drogowe, gnałem do domu. Matka mojego dziecka okazała się być bardziej nieodpowiedzialna niż sądziłem. Biegiem wpadłem do domu, gdzie od razu Heidi zaczęła mnie uciszać ze względu na śpiące niemowlę. Złapała mnie za ramiona, delikatnie potrząsnęła, chcąc sprawić, bym opanował gniew. A ja tylko przytuliłem ją do siebie i szepnąłem: 'zostawiła mnie'. 



Odróżnienie dobra od zła bywa niewykonalne. Pewna sprawa w moim życiu jest jednym i drugim. Poczucie niespełnienia. Poddanie. Chęć powrotu i niemożność wykonania tegoż kroku. Dzwonek ustawiony na dźwięk połączenia nie był dobrym rozwiązaniem. Melodia drażniła moje uszy, wgryzała się w środek. A może to były wyrzuty sumienia?
Bransoletka z zielonym akcentem szlachetnego kamienia, otrzymana od przyjaciółki z brzękiem spadła na drewnianą podłogę pensjonatu. Kilka sekund wcześniej bawiłam się nią, obracając w palcach. Siedząc na skrzypiącym łóżku, przykrytym narzutą w regionalne wzory zastanawiałam się, co kiedyś powiem Andreasowi. 'Tak wyszło'? Chciałam tylko coś przemyśleć i po prostu zniknąć z jego życia? Czego ja tak naprawdę potrzebowałam?
Rzuciłam telefonem w stronę ściany. Ale użyłam zbyt mało siły, bo zepsuć wciąż dzwoniący aparat. Walka z myślami kosztowała mnie rysę na nowym smartfonie i kilka wylanych łez. Takie życie, życie z dzieckiem i ukochanym u boku nie wydawało się złe. Tylko ta bezsilność. Samotna, nie sama. Małe, wielkie problemy. I to szczęście, którego z moją kondycją nie byłam w stanie dogonić. Biegnę, a cel wcale nie jest mi bliższy. Gdzie sprzedają mapy z nakreśloną na spokój drogą? Potrzebuję niemyślenia o problemach. O wszystkim, co złe. Odciąć się. Wyłączyć narzędzia kontaktu. Być dawnym sobą.




Człowiek rodzi się, by popełniać błędy. Żyje, by wplątywać się w kłopoty. Trwa, nie wiedząc, jak trwać. Kocha, nie umiejąc tego okazywać. Jedno słowo, klucz. 


Czas.




Dzień dobry :)
Po miesiącu zastoju, powróciłam. Nie jestem zadowolona z rozdziału, jednakże ocenę pozostawiam Wam. Tylko szczerość, wiele nie wymagam. 
Nie wiem, czy jest, jak powinno być. Ale jakoś jest, nie mam zamiaru nic zmieniać. Carina musi się odnaleźć. A Andreas?... Musi chyba tylko czekać :)


Dominika x



Było źle, ale się odnalazłam. I znów piszę.